- AkaiTime Breakers
- Liczba postów : 15
I will rise... and rule the World
Sob Wrz 24, 2022 9:21 pm
Imię: Akai
Wiek: 22 lat
Rasa: Half-Saiya-jin
Klasa: Wojownik
Wygląd:
Charakter:
Historia [part1]:
Wiek: 22 lat
Rasa: Half-Saiya-jin
Klasa: Wojownik
Wygląd:
- Spoiler:
- Młoda, mierząca 172cm wzrostu dziewczyna o sięgających pasa, gęstych włosach barwy krwistej czerwieni, a także zimnym niczym lód spojrzeniu stalowoszarych oczu. Jest dobrze zbudowana, ma niemal atletyczną figurę, nie można jej zarzucić słabej kondycji. Ma nakreślone kobiece kształty, dość szerokie biodra, średniej wielkości biust, który zazwyczaj podkreśla ściśle dopasowanym strojem. Wąskie usta, zazwyczaj lekko przymrużone oczy okolone gęsto ciemnymi rzęsami, zgrabny nos – ogólnie dość urodziwa jak na młodą kobietę. Do jej normalnych ubrań można zaliczyć przylegające do ciała koszulki lub bezrękawniki w dość ciemnych odcieniach (od zieleni po czerń), a także nieco przetarte spodnie i mocne, skórzane buty z metalowymi okuciami na podeszwach. Całokształt stroju podkreśla zazwyczaj jakimś drobnym czerwonym detalem. Nie zwraca zbyt dużej uwagi na to, jak jej wygląd odbierają inni. Zazwyczaj jej oblicze pozostaje obojętne, a uśmiech pojawia się na nim wyjątkowo rzadko, żeby nie powiedzieć – niemal wcale. Chyba że wyjątkowo coś sprawi jej przyjemność, wtedy jej twarz przyozdobi dość charakterystyczny, przyprawiający o dreszcze uśmieszek.
Charakter:
- Spoiler:
- W latach wczesnej młodości była niesfornym dzieckiem, które lubiło wszystko sprawdzać, dlatego też często robiła rodzicielce kłopoty. Po jej stracie, gdy trafiła w ręce Armii i zaczęły się testy – musiała się przystosować. Nauczyła się trzymać własne emocje wewnątrz siebie i rzadko kiedy wybuchała gniewem. Szybko nauczyła się walczyć, gdyż od tego zależało jej przetrwanie, a późniejsze żołnierskie szkolenie wyrobiło w niej przekonanie, że przetrwać mogą tylko najsilniejsi. Zazwyczaj jest chłodno usposobiona, gdy jednak coś idzie nie po jej myśli (a jako perfekcjonistka zawsze stara się przewidzieć wszystkie opcje i dostosować do nich własne działania tak, by wyszło na jej) potrafi się zirytować, a wtedy najlepiej omijać ją szerokim łukiem, albo w ogóle nie pojawiać się w obrębie jej pola widzenia. Wręcz uwielbia patrzeć na cierpienie innych i samo zadawanie bólu, choć w jej przypadku ta brutalność ma pewien wyrafinowany wydźwięk. Nie będzie mordować wszystkich, jak leci, a raczej będzie czerpała przyjemność z każdej łamanej kości, każdego jęku swojej ofiary, z lęku i trwogi jakie wywoływać mogą jej działania. Żołnierskie wychowanie w ciężkich warunkach już od najmłodszych lat ukształtowało w niej pewien pociąg do wyrafinowanego sadyzmu, więc każdą zadawaną jej rękoma śmierć traktuje jak małe arcydzieło, które należy podziwiać. Nie należy jej również przerywać tegoż kontemplowania, jeśli nie chce się stracić życia. Ma bardzo elastyczny kompas moralny i przeważnie dostosowuje go do swojego aktualnego nastroju. Dla niej tradycyjnie pojmowana moralność to tylko mrzonka głupców i słabeuszy, nie uznaje bezinteresownej pomocy, a wręcz nią gardzi. Ze wszystkiego najbardziej kocha wyzwania, wręcz łaknąc niebezpieczeństw i chwil, w których jej życie jest zagrożone choć w najmniejszym stopniu, dlatego nikomu nie pozwala odebrać sobie przyjemności walki z silnymi przeciwnikami. Nie posiada praktycznie żadnych autorytetów (z jednym wyjątkiem) i z wielkim oporem podporządkowuje się komukolwiek, o ile w ogóle to robi. Mimo wszystko w krytycznych momentach najważniejsze jest dla niej przetrwanie i osiągnięcie zamierzonego celu – jakikolwiek by on w danej chwili był. Dla większej frajdy obcowania wśród ludzi nauczyła się kłamać i manipulować, co też doskonale jej wychodzi. Patrząc ci w oczy, może się słodko uśmiechać i zgrywać niewiniątko, podczas gdy zaraz po tym, jak odwrócisz od niej spojrzenie, z zimną krwią może ci wbić ostrze między żebra. Nie uznaje kompromisów i jest bardzo konsekwentna w tym, co robi. Cokolwiek robi.
Historia [part1]:
- Spoiler:
- Urodziła się w 745 roku jako jedyna córka Kuroyuki Kitsune. Z matką spędziła pierwsze 5 lat swojego życia, aż pewnego dnia w wyniku nalotu żołnierzy RR kobieta zginęła, próbując uchronić małą. Dziewczynka uciekła na jej polecenie, gdy jednak wróciła do płonącego już domu, została złapana i przetransportowana do jednej z siedzib Armii. Zainteresowanie wzbudził jej ogon, więc została przydzielona do laboratorium, gdzie zaczęły się badania. Początkowo były to tylko testy manualne sprawdzające różnice między zwykłym człowiekiem a ogoniastą, szybko jednak zauważono, że jest ona bardziej przystosowana kondycyjnie, bardziej odporna na obrażenia, szybciej się regeneruje. Badania wchodziły na coraz to nowsze poziomy, doprowadzając dziewczynę niemal na skraj śmierci, mimo wszystko przetrwała całe pięć lat bycia królikiem doświadczalnym. W ciągu tych pięciu lat ciągłej katorgi, walki o przetrwanie, stopniowo zanikała u niej świadomość własnej tożsamości. Żołnierzom nigdy nie zdradziła własnego imienia, z czasem więc zatarło się ono zupełnie zastąpione czymś, co można nazwać kryptonimem. W kartotekach RR nie widniała jako córka Kuroyuki Kitsune, lecz jako Akai, tak też zwracano się do niej i o niej mówiono.
Po pięciu latach badań nad zdolnościami dziewczyny zapadła decyzja: ma ona zostać wcielona do Armii. Był jednak jeden mały, tyci problemik, a stanowił go fakt, iż to właśnie żołnierze RR zabili jej matkę i uwięzili, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. Dowództwo wiedziało, że Akai dobrowolnie nie stanie się tym, czego nienawidzi, ale i na to znalazłyby się sposoby.
Do pomieszczenia wszedł niski jegomość z opaską na oku, zaciągając się cygarem. Rozejrzał się dookoła, ostatecznie skupiając wzrok na największym z ekranów ustawionych pod jedną ze ścian.
- Jak się sprawy mają? – zapytał krótko.
- Zaraz zaczynamy, marszałku. Generał Trzynasty właśnie ją przygotowuje – odpowiedział mu facet w białym kitlu, raz po raz wertując własne notatki.
Wokół rozszedł się dźwięk łamanego drewna i krótki jęk. Czerwona czupryna mignęła na ekranie, przelatując z jednego końca pomieszczenia na drugi, ostatecznie zatrzymując się na ścianie i lądując na podłodze poniżej. Dziewczyna podniosła się chwiejnie i otarła cienką stróżkę krwi z rozciętej wargi wierzchem dłoni. Nadal lekko pochylona spojrzała z wyraźną nienawiścią na stojącego w oddali postawnego mężczyznę, który szczerzył się do niej, poprawiając zawinięte rękawy koszuli.
- No dalej, mała – mruknął zachęcająco. – Przecież stać cię na więcej. Chcesz skończyć jak mamusia?
Ostatnia kwestia podziałała niczym płachta na byka. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się gwałtownie, gdy zacisnęła pięści, z wściekłością szarżując na Trzynastego. Zalała go gradem ciosów i kopnięć, on jednak nic sobie z tego nie robił, unikając i blokując każdy jej atak. Z jej gardła raz po raz wydobywał się dziki ryk, a po skórze zaczęły przeskakiwać iskry. Nieustannie atakowała, mając przed oczami zmasakrowane ciało matki, którą jej odebrano.
- Trzynasty, kończ zabawę, nie mam całego dnia – rozległ się z głośników głos, którego dziewczyna nie rozpoznała, jej oprawca jednak już tak. Widziała, jak uśmiech na jego twarzy poszerza się niebezpiecznie, a on sam zgrabnie unika jej kolejnego ciosu, uchylając się pod ramieniem. W następnej chwili poczuła pięść wbijającą się pod żebra. Powietrze zostało gwałtownie wyrwane z jej płuc, a ona sama poleciała w tył, ułamek sekundy później wbijając się z łoskotem w ścianę. Krew spłynęła gęsto z jej ust po brodzie, wsiąkając w przybrudzoną już i przetartą w niektórych miejscach koszulkę. Zamglonym nieco wzrokiem patrzyła, jak mężczyzna zbliża się do niej z tym sadystycznym wyrazem twarzy i już wiedziała, że żarty się skończyły.
- Słyszałaś marszałka – rzucił od niechcenia, chwytając ją za gardło. – Koniec zabawy, słonko.
Kolejne uderzenie w brzuch odbierające resztki oddechu, a potem szarpnięcie i bezwładność. Przynajmniej do momentu zderzenia z podłogą. Przeturlała się, zatrzymując pod przeciwległą ścianą, odkaszlnęła kilka razy, zraszając podłoże czerwienią, wiedziała jednak, że teraz może być tylko gorzej.
Schemat stale się powtarzał: przychodzili po nią, umieszczali w tym pokoju, a potem wkraczał on. Kazał jej się bronić i zaczynał zabawę, prowokując do walki. Nie miała z nim szans, ale nie pozostawało jej nic innego, jak próbować i liczyć na łut szczęścia. Za każdym razem w jakiś sposób wspominał jej matkę, a tego nie mogła znieść. A kiedy już myślała, że dała mu satysfakcję, a on skończy tę udrękę, przechodził dalej. Już się nie bawił i z czystą przyjemnością zadawał jej kolejne porcje bólu, sprawiając, że błagała o litość. Nigdy nie pamiętała końca, budziła się cała obolała w swojej małej celi, ale przynajmniej dostawała posiłek. Takie były zasady: jeśli się starała, dawali jej jeść, gdy jednak jej oprawca był niezadowolony, gdy odmawiała walki – nie dostawała nic poza bólem.
- Nie… proszę… - jęknęła, widząc, że znów się zbliża. Próbowała się odczołgać, schować, tu jednak nie było żadnych kryjówek, nie było drogi ucieczki. – Nie… mamo… NIE!
Chwycił ją za włosy i uderzył jej głową o podłogę, potem jeszcze raz, a ona nie potrafiła pohamować krzyku przerażenia. Starała się osłaniać przed kolejnymi ciosami, czuła jednak każde uderzenie wyciskające z oczu łzy, zadawany z premedytacją ból. Była bezradna i jedyne, co jej pozostawało, to jękliwe błagania, by przestał, i nawoływanie matki.
W pomieszczeniu obserwacyjnym nie słychać było nic oprócz kolejnych uderzeń, dziewczyna ucichła chwilę wcześniej. Trzynasty wykonał jeszcze jeden cios dla pewności, po czym wypuścił z dłoni czerwone kosmyki włosów, a ich właścicielka padła głucho na ziemię, zakrwawiona, posiniaczona, pozbawiona przytomności. Doktor przerzucił kartkę notatnika, sprawdzając dane na jednym z ekranów, po czym uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Tak jak sądziłem, za każdym razem jej energia wzrasta – oznajmił, wskazując jakiś wykres. – W ciągu ostatnich kilku dni zarejestrowaliśmy też efekt wyładowań na skórze przy skoku mocy po prowokacji. Aż nie mogę się doczekać efektów.
- Czyli twierdzisz, że im mocniej oberwie, tym silniejsza się staje? – dopytał marszałek, strzepując popiół na podłogę, i znów wsadził cygaro w usta. – Chcę ją mieć w swoich szeregach w przeciągu tygodnia.
- Oczywiście – zapewnił i włączył mikrofon. – Generale, przechodzimy do fazy drugiej. Przenieś obiekt Akai do sali zabiegowej.
- Jasne, doktorku – rzucił w odpowiedzi mężczyzna, zarzucając sobie nieprzytomną płomiennowłosą na ramię, i wyszedł.
- Z takim żołnierzem nawet ta zbieranina rebeliantów nie będzie miała szans – mruknął konus iście zadowolonym tonem. – I wreszcie cały glob będzie w mojej władzy…
Ból, obrazy przemykające przed oczami, kolejne porcje bólu i nieustanny krzyk. Nie wiedziała, który to już raz i co tak właściwie jej robili. Nie pozwalali jej zamknąć oczu, raz po raz pokazywali jej tę samą scenę. Patrzyła, jak jej rodzinny dom płonie, a matka walczy o życie. Widziała jej śmierć już chyba milion razy, że aż wszystko wokół zaczynało się zlewać w jedną plamę ognia i czerwieni. Krzyczała, błagała, by przestali, by nie zmuszali jej do biernego przyglądania się tej tragedii. Wielokrotnie wołała matkę, na nic się to jednak nie zdawało. Za każdym razem kończyło się tak samo – ludzie w czerni zabijali jej rodzicielkę, rozszarpywali jej ciało, palili. A potem do ognia wrzucali czerwoną flagę, krzycząc: „Precz ze sługusami Armii! Niech żyje Rebelia!”.
Kolejna sesja, powtórka z rozrywki. Słyszała strzały przeszywające Kitsune, z krzykiem na ustach patrzyła, jak pada ona na kolana, a oprawcy dokonują dzieła, przebijając ostrzem jej serce. Próbowała się wyrwać, szarpała na wszystkie strony, więzy ją krępujące były jednak silne i niełatwo było je zerwać. Każda kolejna wizja śmierci i ognia wzbudzała w niej coraz większy gniew i nienawiść do ludzi w czerni, którzy zabrali jej wszystko. Nienawiść do tych, którzy stali po stronie rebelii.
Jej ciało przeszyła kolejna fala bólu, gdy po raz kolejny traciła matkę, tym razem jednak było inaczej. Po jej skórze tańczyły coraz częstsze iskry, włosy zaczęły migotać dziwnym złotem, by znów wrócić do czerwieni, a wskaźniki energii gwałtownie podskoczyły. Moment później cała aparatura znajdująca się w pomieszczeniu eksplodowała, podobnie jak fotel, na którym siedziała dziewczyna. Ona sama zaś unosiła się nad ziemią otoczona złotawo-zielonkawą aurą, która naruszała podłoże i ściany. Jej krzyk rozchodził się echem po sąsiednich korytarzach, złociste włosy nastroszyły, a emanująca z niej energia szalała. Potem było tylko delikatne ukłucie w okolicy karku, po którym jej ciało zdrętwiało, a rozszalała aura zaczęła zanikać. Włosy wróciły do swego naturalnego koloru, a ona opadła wprost w czyjeś ramiona, tego jednak jej umysł już nie zarejestrował.
- Faza druga zakończona – zachichotał doktorek, gdy generał Trzynasty wynosił dziewczynę ze zrujnowanego pomieszczenia. – Akai już jest nasza…
Stała na wzgórzu, wpatrując się w płonącą wioskę poniżej. Nie robiła nic, tylko stała i patrzyła, jak w dole rozszerza się ogień, a ludzie dookoła próbują ratować cokolwiek, włącznie z własnym życiem. A życie tych istot było tak kruche, tak łatwe do odebrania. Wystarczyłby przecież tylko jeden ruch nadgarstka, jedna iskra…
- Pani generał, oddział jest gotowy do wymarszu – usłyszała za plecami głos, nie ruszyła się jednak. Blask płomieni odbijał się w jej zimnych oczach. – Pani generał? Musimy ru…
Promień energii przeszył klatkę piersiową zaskoczonego żołnierza, który patrzył z niedowierzaniem na wyciągniętą w jego stronę rękę nastolatki. Krew spłynęła z powstałej dziury, a moment później ciało uderzyło o ziemię. Dziewczyna obrzuciła truchło przeciągłym, zimnym spojrzeniem, po czym prychnęła i przeszła obok.
- Zabierzcie stąd tego robaka – mruknęła tylko do jakiegoś młokosa z przepaską RR na ramieniu. – A potem jazda do bazy, skończyliśmy tu. Nie będę na was czekać.
Jakby na potwierdzenie ostatniej kwestii uniosła się w powietrzu, by moment później wręcz wystrzelić niczym z procy. A chłodny wiatr rozwiewał jej krwiste włosy…
- Hej, Akai! Podobno przedziurawiłaś kolejnego rekruta – zaśmiała się szatynka w kitlu idąca od drugiej strony korytarza. – Który to już w tym tygodniu?
- Przeszkadzał mi, pani doktor – mruknęła z lekkim przekąsem w odpowiedzi. – Mówiłam im, żeby mi nie przeszkadzali. Skoro nawet takiego prostego polecenia nie potrafią zrozumieć, to nie nadają się na żołnierzy. A kto się nie nadaje, jest zbędny.
- Och, mogłabyś się czasem rozchmurzyć i dać swoim ludziom nieco swobody – rzuciła kobieta, zrównując się z nią. – Nie trzeba od razu skracać życia za jeden błąd.
- Moi ludzie nie popełniają błędów. Uczą się na błędach innych.
Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej zniknąć jej z oczu i uniknąć dalszej dyskusji. Nie lubiła tego typu rozmów, pouczania jej. Była w końcu generałem, zapracowała na to, miała zatem pełne prawo wprowadzić własne zasady w swoim oddziale. Dlaczego więc ktoś miałby się o ich respektowanie czepiać?
- Marszałek Czerwony chce cię widzieć u siebie – usłyszała jeszcze jej głos i przystanęła, obracając się przez ramię. – Nie patrz tak na mnie, ja tylko przekazuję informacje. I lepiej się pospiesz, bo chyba jest w kiepskim humorze.
Szatynka machnęła ręką na pożegnanie i zniknęła za zakrętem, Akai zaś udała się prosto do siedziby Czerwonego.
Stała na baczność, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Marszałek dreptał po gabinecie w tę i z powrotem, robiąc jej jakiś wykład, większość słów jednak gdzieś jej umykało. Tak jak przypuszczała, nie podobało mu się, że znów z jej ręki zginął jakiś marny żołnierzyk, a przecież sam powtarzał, że to silni będą władać Ziemią. Armia była silną organizacją, nikt nie mógł się z nią mierzyć, jednak w jej szeregach było mnóstwo słabych jednostek. Tak właściwie to nawet sam dowódca był słaby, dlaczego więc miała go słuchać? Słabe przywództwo osłabia Armię, a słabą armię może zniszczyć byle rebelia.
- …i żeby mi to było ostatni raz – ciągnął niski mężczyzna, stając tuż przed nią. – Żadnego zabijania rekrutów. Zrozumiałaś?
Przymknęła na moment powieki, a gdy je otworzyła, patrzyła z góry na rozmówcę tym swoim zimnym spojrzeniem. Jej twarz nie wyrażała właściwie żadnych emocji i tylko stal w jej oczach błyskała niebezpiecznie.
- Mówiłeś, że najsilniejsi przejmą władzę na ziemi – przypomniała.
- I tak jest. Czerwona Wstęga nie ma sobie równych. To jednak nie znaczy, że masz zabijać naszych żołnierzy.
- Armia jako ugrupowanie może i jest silna, ale pełno w niej słabych jednostek. Trzeba wyplenić z niej tę słabość.
- O czym ty znowu bre… - chwyt na gardle uniemożliwił mu dokończenie zdania. Patrzył zszokowany i coraz bardziej przerażony w jej zimne niczym lód oczy, nie mogąc złapać tchu. Przyglądała się przez chwilę, jak twarz marszałka czerwienieje z każdą kolejną sekundą, a potem się uśmiechnęła. Uśmiech ten jednak nie wróżył nic dobrego.
- Jesteś taki słaby… - szepnęła z nutą pieszczoty w głosie, przejeżdżając palcem po pulchnym policzku. – Słaby przywódca osłabia Armię. Ona potrzebuje teraz silnego lidera i ja jej go dam…
Alarm wył, żołnierze biegali po całym placu, zmierzając do znanych sobie punktów zbornych. Atak na bazę główną Armii Czerwonej Wstęgi nie był czymś codziennym, mimo wszystko każdy wiedział, co ma robić i gdzie się udać. Odbierali wyposażenie, broń i przegrupowywali się, jedni wydawali rozkazy, inni je wykonywali.
Grupa żołnierzy biegła uzbrojona po zęby głównym korytarzem, zatrzymując się na rozkaz dowódcy dopiero dwadzieścia metrów przed wielkimi drzwiami prowadzącymi do gabinetu Marszałka Czerwonego. To stamtąd pochodzi źródło alarmu, a przynajmniej tak wynikało z danych dostarczonych przez informatyków. Strzelcy rozstawili się po obu stronach korytarza, sprawdzając ekwipunek i odbezpieczając broń. Byli gotowi do strzału w każdym momencie, wystarczył sygnał dowódcy. Wszyscy zastygli w oczekiwaniu, wokół rozlała się cisza przerywana tylko krótkimi oddechami. Stojący na czele komandor stał z bronią w jednym ręku, drugą mając zwiniętą w pięść i wystawioną w górę tak, by wszyscy widzieli. Czekać – tak brzmiał przekaz.
Wielkie wrota zaskrzypiały lekko, gdy zamek został zwolniony, w następnej zaś chwili oba skrzydła otworzyły się gładko, odsłaniając postać płomiennowłosej. Dziewczyna opuściła ręce, którymi pchnęła drzwi, a następnie przeszła kilka kroków do przodu. Znali ją, była w końcu jednym z generałów Armii, wiedzieli też, do czego może być zdolna, a także – jakie ma zasady. Czerwona Wstęga była jej domem, nigdy nie uchylała się od wydanych rozkazów, choć nader często w ich realizacji wykorzystywała własne metody. Jedno jednak było pewne i niezaprzeczalne – kto wchodził jej w drogę, miał przechlapane. O ile miał na tyle szczęścia, by przeżyć. Co jednak czerwona generał robiła w gabinecie marszałka dowódcy w czasie ataku? Czyżby sama zażegnała kryzys? To było możliwe, wszak uwielbiała ryzyko. Nawet krew na jej rękach wskazywała, iż właśnie pozbawiła kogoś życia. Był jednak jeden mały, drobniutki szczegół, który przeczył tej teorii – leżąca na dywanie za jej plecami głowa oderwana od ciała. Głowa marszałka.
- Dobrzy żołnierze szybko reagują, gdy zostanie wykryte zagrożenie – rzuciła w eter Akai, unosząc do tej pory lekko opuszczoną głowę. Spojrzenie jak zwykle miała zimne, a na ustach lekki półuśmiech. – Dobrze się spisaliście.
- Zdrajca! – padło gdzieś wśród żołnierzy, gdy jeden z nich wstał z bronią skierowaną na dziewczynę. – Zabiłaś marszałka!
Dowódca brygady nie zdążył zareagować. Oskarżyciel rzucił granatem i zaczął strzelać. Nastąpił wybuch, który przesłonił widok pozostałym, a kule świstały w powietrzu, wydostając się z lufy karabinu maszynowego kolejną serią.
- Wstrzymać ogień! – warknął komandor, ale na niewiele się to zdało. Oszalały z wściekłości strzelec wciąż naciskał spust, posyłając przed siebie grad pocisków. – Kurwa mać, wstrzymaj ogień, żołnierzu!
Kule mknęły przed siebie, niknąc w chmurze dymu, atak skończył się jednak wraz z brakiem naboi dostarczanych do magazynku. Mimo wszystko mężczyzna próbował przeładować, został jednak powstrzymany przez stojących obok kolegów. Ci wykazali się odrobiną rozsądku, dostosowując się do rozkazu dowódcy, a wściekły strzelec zaczął się wyrywać. Wtedy jednak zdało się słyszeć brzęk metalu o posadzkę. Najpierw pojedynczy, z każdą jednak chwilą narastał. Dym zaczął się rozwiewać, ukazując wyciągnięte ramię i dłoń otwartą ku dołowi. Tuż pod nią brzęczały wypuszczone zeń pociski, każdy zdeformowany.
- Niesubordynacja – rozległo się w powstałej nagle ciszy, ułamek sekundy później zaś przed strzelającym żołnierzem stała ona z jego gardłem w uścisku – karana jest śmiercią.
Trzask. Mężczyzna nie zdążył nawet złapać oddechu, a jego tchawica, kręgi szyjne, cała szyja właściwie – zostały zmiażdżone. Uścisk poluzował się, a świeżo upieczony trup padł głucho na ziemię pozbawiony już życia. Twarz morderczyni była nad wyraz poważna, w spojrzeniu błyskały niebezpieczne iskierki, co zadziałało na do tej pory trzymających kolegę strzelców bardzo wyraźnie. Obaj padli w trwodze na tyłki, mocząc własne portki, Akai jednak nie zwróciła na nich większej uwagi. Po prostu obróciła się na pięcie i spojrzała prosto w oczy podenerwowanego komandora.
- Dobrze oceniłeś sytuację, nakazując wstrzymanie ognia, to się ceni – rzuciła krótko. – W mojej Armii rozważny dowódca daleko zajdzie. Przekaż reszcie, że Czerwona Wstęga ma nowego przywódcę, a jeśli ktokolwiek ma coś przeciwko, zapraszam do swojej nowej siedziby. Tylko pozbędę się tego ścierwa z progu.
Żołnierze stali osłupiali, gdy stawiała kolejne kroki w stronę pomieszczenia, z którego ledwie trzy minuty wcześniej wyszła. Tylko komandor w chwili, gdy go mijała, jakby oprzytomniał i stanął na baczność.
- Tak jest, pani marszałek! – zakrzyknął, salutując sprężyście. Pozostali poszli w jego ślady i nim przekroczyła próg gabinetu, słyszała za sobą równiutkie stuknięcie trzydziestu kilku par obcasów. Uśmiechnęła się pod nosem, własnym obcasem miażdżąc upstrzoną rudą czupryną głowę słabego karła. Armia należała do niej, a to był dopiero początek jej rządów.
W ciągu kilku miesięcy siła Armii wzrosła, a pod przywództwem nowego Marszałka Czerwonego niemal całkowicie wytępiła członków Ruchu Oporu. Nieliczne grupy ostatnich rebeliantów kryły się w przyczółkach, szukając szansy na odwrócenie koła fortuny, wszystko jednak wskazywało na to, że przegrają tę wojnę. I nie chodziło tu o liczbę żołnierzy, z którymi musieli się ścierać, a o nowe rządy, wedle których każdy pochwycony „zdrajca” trafiał przed JEJ oblicze. Na całym globie krążyły o niej legendy, choć nikt nigdy jej nie widział, a przynajmniej nie żył na tyle długo, by cokolwiek zdradzić. Dla jednych była potworem zdolnym machnięciem dłoni niszczyć całe miasta, dla innych wiedźmą składającą ofiary z tych, których wyłapywali żołnierze, jej wyznawcy. Żadna opowieść nie miała jednak wpływu na ostateczny wynik starć. Czerwona Wstęga objęła władzę absolutną na Ziemi i nawet podkomendni nie odważyli się sprzeciwić rozkazom przywódczyni. Bali się jej tak bardzo, że nawet nie próbowali spisków czy obalania jej rządów. Każdy z generałów wiedział, czym może się to skończyć, a cenili swe życia na tyle, by nie narażać ich w przegranej sprawie.
Mimo beznadziejności sytuacji i braku możliwości przeciwdziałania tyranii Armii wciąż istnieli tacy, którzy stawiali czynny opór. Ostatnie wybitne jednostki walczące w obronie wolności. Wśród samych żołnierzy wiele się słyszało o ich niezwykłych umiejętnościach i sile, a i do samej Czerwonej docierały pogłoski. Wbrew opinii publicznej nie pragnęła ona śmierci tych wybrańców, wręcz przeciwnie. Im częściej o nich słyszała, tym bardziej rozpalało to jej wojownicze serce. Tym bardziej chciała się z nimi zmierzyć i samej zobaczyć, czy rzeczywiście są tak potężni, jak mówią ludzie. A niedługo miała pojawić się ku temu okazja…
- Raport!
- Etto… - zająknął się zwiadowca, stojąc przed nią sztywno, niepewnie. – Nasze oddziały napotkały opór na północnej granicy ziemi Korin…
- To moja ziemia – warknęła lekko, wertując jakieś dokumenty, które zaraz cisnęła za siebie. – Każ wysłać tam Siódemkę, a te śmieci postawić przede mną. Czemu jeszcze nikt tego nie zrobił?!
- Jakby to… - kolejne jąknięcie, nerwowe przełknięcie śliny. Żołnierz wyraźnie się denerwował przed kolejnymi słowami. – Siódemka już tam jest… był…
Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, patrząc uważnie na zdenerwowanego gońca. Widziała wyraźnie każdą kropelkę potu spływającą po jego skroni i czole zalewającą oczy i brodę. Bał się jej reakcji, to było oczywiste. Tylko co miało znaczyć „był”?
- Zdezerterował? Androidy nie dezerterują! Poślij po Gero, niech sprawdzi oprogramowanie Siódemki i da mi znać, co z tym durnym blaszakiem.
Mężczyzna stał jeszcze w bezruchu, na przemian otwierając i zamykając usta, jakby chciał coś dodać, powiedzieć, ale wahał się. Przywódczyni była dziś w wyjątkowo kiepskim nastroju, a w takich chwilach żaden żołnierz nie chciałby wchodzić jej w zasięg wzroku. On jednak nie miał wyjścia, składanie tego typu raportów należało wszak do jego obowiązków. Mimo wszystko bał się utraty głowy w razie większego niezadowolenia nastolatki.
- Pani wybaczy, pani marszałek… - zaczął z wyraźnym strachem, chcąc nie chcąc, zwracając na siebie jej uwagę. Obrzuciła go zimnym, przeciągłym spojrzeniem, dała mu jednak dojść do głosu. – Siódemka nie zdezerterował… on… został zniszczony…
Zmiana, jaka nastąpiła na jej obliczu, zmroziła mu krew w żyłach. Nigdy, przenigdy, gdy wpierw się gniewając, zaczynała się uśmiechać, nie wróżyło to nic dobrego. Miał jednak obowiązek sprecyzować swoje słowa, ona sama w końcu milczała.
- Z ostatnich donosów wynika, że Siódemka starł się z jakimś młodym mężczyzną i kobietą w podobnym wieku. Oboje ciemnowłosi i w strojach do walki, dziewczyna zaś miała… - zaciął się na moment, wzrok utkwiwszy na wysokości pasa przełożonej. Wokół jej talii owinięte było czerwone, futrzaste coś, na temat czego krążyły różne pogłoski. Wielu twierdziło nawet, że Akai nie jest człowiekiem.
- Miała co? – padło suche ponaglenie, na które żołnierz stanął wyprostowany jak nigdy dotąd.
- Ogon, pani marszałek! – zakrzyknął strwożony. – Brunetka miała ogon!
- Ogon… - powtórzyła wyjątkowo cicho, a futerkowy twór na jej pasie drgnął, jakby był żywy. Goniec przyglądał się przez chwilę jej zamyślonej twarzy i nawet przeszła mu przez głowę myśl, że ta dziewczyna jest bardziej ludzka, niż wszyscy sądzą. Przez ten krótki moment widział w tych zazwyczaj zimnych oczach samotność i tęsknotę za czymś lub kimś, potem jednak nastolatka przymknęła powieki, a gdy znów je otworzyła, na powrót stała się budzącym postrach przywódcą.
- Sama się nimi zajmę, przekaż Czarnemu, by zajął się dokumentami – poleciła i wyszła z namiotu dowodzenia. Mężczyzna zasalutował sprężyście, tego już jednak nie zauważyła. Gdy wyszedł w ślad za nią, już jej nie było, za to na niebie widoczna była biała smuga skierowana ku północy.
Leciała ponad lasem, wypatrując tego, czego szukała, po dłuższej chwili jednak zaczęła obniżać lot, aż w końcu znalazła się między drzewami. Wyjęła z kieszeni nadajnik i kliknęła parę razy w przyciski na nim się znajdujące, łapiąc sygnał androida. Gdy była już blisko, wylądowała, chowając urządzenie, i resztę drogi przebyła pieszo. Szybko znalazła źródło sygnału, wychodząc na niewielką polankę otoczoną drzewami i krzewami. Truchło blaszaka leżało niemal na środku, po drugiej zaś stronie zauważyła dwójkę rozmawiających ze sobą ludzi, chłopaka w białym stroju i dziewczynę w pomarańczowym. Uśmiechnęła się pod nosem.
- …ktoś na pewno się zorientuje, a wtedy przyślą kolejnego – mówił zaaferowany brunet, nie dostrzegając jeszcze skrytej w cieniu postaci.
- Przesadzasz – odpowiedziała mu koleżanka. – A nawet jeśli przyślą, rozgromimy i tego.
- Wy załatwiliście tego tutaj? – padło zza ich pleców, na co momentalnie się odwrócili, przyjmując pozycje do walki. Zauważyli zwykłą nastolatkę, która właśnie przykucnęła przy zniszczonym robocie i zaczęła oglądać oderwaną od reszty rękę ze wszystkich stron. – A podobno są niezniszczalne.
- Uważaj! Może mieć jakiś ładunek wybuchowy w sobie – ostrzegł ją chłopak, zupełnie zapominając, że powinien zachować ostrożność. – Jeśli go uruchomisz, może stać ci się krzywda.
- Głupi! – skarciła go brunetka. – Ona może być tym kolejnym, kretynie!
Płomiennowłosa spojrzała na nich z ukosa, a moment później zaczęła się śmiać. Śmiech ten nie był ani przerażający, ani nawet szaleńczy, zdradzał najzwyklejsze rozbawienie. Dziewczyna wstała, ocierając łezkę spod oka.
- Dawno nie słyszałam lepszego dowcipu, serio – zaśmiała się i wzięła głębszy oddech, chcąc się nieco uspokoić. Z cholewki buta wyciągnęła niewielki nóż, co wzmogło czujność pozostałej dwójki. – Widzicie, nie mogę być androidem, bo one nie krwawią. Są robotami, prawda? – przejechała ostrzem po skórze na przedramieniu, a z powstałej rany zaczęła wypływać czerwień. – Chyba że się mylę. W sumie nigdy się nie zastanawiałam, z czego one są w zasadzie zrobione. No ale mniejsza.
Nożyk poleciał gdzieś w bok, wyrzucony niedbale, płomiennowłosa zaś minęła martwego robota i przeszła kilka kroków w stronę wojowników. Wprawne oko dostrzegłoby falujący za jej plecami pokryty czerwonym futrem twór. Taki sam jak ten u drugiej dziewczyny, choć oba różniły się barwą.
- Ty i ja jesteśmy podobne – rzuciła z lekkim uśmiechem, kierując swe słowa do brunetki. – Obie wyróżniamy się z tłumu przez coś, z czym się urodziłyśmy. Ciebie też mają za potwora?
Zadając pytanie, machnęła ogonem dosyć wyraźnie, by oboje go dostrzegli. Była ciekawa ich reakcji, zwłaszcza reakcji drugiej ogoniastej.
- Jesteś halfem – stwierdziła ciemnowłosa bez ogródek, na co Akai zmarszczyła nieco brwi.
- Połówką? Połówką czego?
- Mieszańcem krwi ludzkiej i saiyańskiej rasy wojowników. Jak ja. Nie wiedziałaś?
Stalowooka patrzyła na rozmówczynię jeszcze przez chwilę, jakby chciała przetrawić nowe informacje, zaraz potem spojrzała na własne dłonie, które na przemian zaciskała w pięści i rozluźniała. Uśmiechnęła się pod nosem.
- To wszystko wyjaśnia… moje zdolności i chęć walki… ten zew krwi… - szepnęła do siebie, zaciskając pięść, po czym uniosła wzrok na ogoniastą. W jej oczach płonął dziwny żar. – Walcz ze mną!
Natarła właściwie bez uprzedzenia, nie czekając na reakcję. Chłopak nie zdążył zareagować, odepchnięty krótkim machnięciem dłoni, w której dziewczyna skoncentrowała ki, nie on jednak był celem. Brunetka była szybsza niż jej kolega, skrzyżowała przed sobą ramiona, przyjmując nadchodzący cios na siebie. Zderzenie wywołało silny podmuch wiatru, zaatakowana zaś przesunęła się dobre dwa metry w tył, ryjąc butami w ziemi. Usta stalowookiej przyozdobił szaleńczy wręcz uśmiech, gdy znów natarła, zalewając przeciwniczkę gradem ciosów. Ta była w stanie tylko blokować lub zbijać niektóre ataki.
- No dalej! Walcz! Pokaż mi swój zew walki! – wołała, wciąż nacierając. – No co jest? Za szybko?
Akai prześlizgnęła się płynnie pod gardą przeciwniczki, wpakowując jej pięść prosto w brzuch z taką siłą, że ta aż została odrzucona na skraj polany, lądując z plecami na jednym z drzew.
- Tensa! – zawołał chłopak, podrywając się z miejsca, nim jednak zdążył ruszyć z odsieczą, coś małego uderzyło w ziemię tuż pod jego nogami, wypalając trawę. A nieznajoma miała palec wskazujący wyciągnięty w jego kierunku, którym zaraz pomachała na boki.
- A, a, a. Nie wtrącaj się – mruknęła tylko, a jej twarz przyozdobił nieco szerszy uśmiech. – To pojedynek między nami. Nie przeszkadzaj.
- W porządku, Ryu, dam sobie radę – wtrąciła brunetka, podnosząc się powoli. Splunęła śliną przemieszaną z krwią, otarła usta i przyjęła pozycję bojową. Widząc to, płomiennowłosa wykonała zamaszysty ukłon, wciąż się uśmiechając, a następnie stanęła w lekkim rozkroku, stawiając gardę. Krótkim ruchem dłoni zachęciła oponentkę do ataku.
Tensa natarła, wymierzając kolejne ciosy, te jednak za każdym razem były, zdawałoby się, z łatwością unikane lub blokowane. Z ust płomiennowłosej nie schodził ten dziwny uśmiech pełen ekscytacji i czegoś jeszcze, co trudno było nazwać. Widać po niej było, że jest szybka i zwinna, może nawet ciut szybsza od rywalki, w pewnej jednak chwili jakby zwolniła, co pozwoliło brunetce sięgnąć pięścią jej twarzy. Ten atak posłał przeciwniczkę w tył, dziewczyna w pomarańczowym stroju jednak nie spoczęła na laurach i poszła za ciosem, atakując ze zdwojoną siłą. Pięści zderzały się z ciałem płomiennowłosej, podobnie zresztą jak kopnięcia, a jedno z ostatnich posłało dziewczynę między pobliskie drzewa.
- Świetna robota! Pokonałaś ją! – zawołał chłopak, już chcąc podlecieć do kompanki, ta jednak zastopowała go ruchem ręki, znów stawiając gardę.
- Zamknij się i odsuń, to nie koniec – stwierdziła, dodając cicho: - Ona mnie sprawdza.
Jakby na zawołanie powalona dziewczyna wygramoliła się z krzaków, ocierając wierzchem dłoni delikatną strużkę krwi cieknącej z jej wargi. Uśmiechała się przy tym diabelnie, po chwili spluwając czerwoną śliną gdzieś w bok.
- Nieźle, naprawdę nieźle. Dawno nikt mi tak nie przyłożył – rzuciła przestępując kilka kroków do przodu, jakby wychodząc przeciwniczce naprzeciw. – Musimy to kiedyś powtórzyć. Więcej niż raz. Zacznijmy jednak od początku.
Stanęła tuż przed dwójką obrońców Ziemi, a jej uśmiech jakby… złagodniał? Brunetka zmarszczyła brwi, ale nie opuściła gardy. Przeczuwała, że na coś się zanosi, nie wiedziała jednak dokładnie – na co. Jej towarzysz również stanął w pozycji bojowej, choć nie wiedział do końca, czy cokolwiek by wskórał na wypadek kolejnej potyczki. Ta dziewczyna była cholernie szybka. Popatrywał zatem na nią podejrzliwie, zerkając co chwilę na kompankę, i szykował się na… na cokolwiek, co miało nastąpić.
- Jesteście Tensa i Ryu, czy tak? – spytała nagle i wyciągnęła w ich stronę otwartą dłoń. – Mnie zwą Akai. A raczej nazywali. Aktualnie mam kilka innych przydomków, ale większość to tylko wyolbrzymienia.
Stała tak z wyciągniętą ręką, gdy jednak po dłuższej chwili żadne z nich nie pokwapiło się o jej uściśnięcie, westchnęła tylko i opuściła ramię wzdłuż ciała. Cóż, starała się, prawda? Odstąpiła o krok czy dwa i przyjęła pozycję do walki.
- Kontynuujemy? – spytała retorycznie, bo zaraz i tak natarła. Po raz kolejny zepchnęła chłopaka na bok, skupiając się na dziewczynie. Ta tylko zasłoniła się ramionami, odruchowo odskakując, płomiennowłosa jednak była szybsza, z łatwością zatem do niej doskoczyła, zalewając gradem silnych ciosów. Brunetka starała się bronić, lawirowała między drzewami, mimo wszystko przeciwniczka cały czas była o krok za nią. Cios za ciosem, pięść za pięścią, spychała ją coraz mocniej, nie dając praktycznie żadnej szansy na kontrę. Nagle od boku nadleciała błękitna fala energii. Akai tylko zerknęła w tamtą stronę, na moment zaprzestając natarcia, i zablokowała ramionami technikę, która mimo wszystko zepchnęła ją ostro w tył, rozrywając rękawy w kilku miejscach.
- Nieprzepisowe zagranie… - mruknęła, przekierowując falę w stronę nieba. Już się nie uśmiechała, za to była wkurzona. Ten idiota w bieli śmiał przerwać jej pojedynek! Śmiał się wtrącić! Niedopuszczalne…
- Tensa, wstawaj! Musimy się zwijać, zanim-
Chłopak nie dokończył zdania, bo ruda właśnie z całym impetem wbiła mu się kolanem w brzuch. Zdążył tylko wypluć trochę śliny przemieszanej z krwią, a potem poleciał w tył, wyhamowując dopiero na którymś z drzew. Na tym się jednak nie skończyło. Nim opadł na ziemię, dziewczyna była już przy nim, chwytając go za gardło i miażdżąc wściekłym spojrzeniem. Po jej ciele raz po raz przeskakiwały iskry, a powietrze wokół wręcz elektryzowało się od zagęszczenia mocy.
- Powiedziałam, żebyś się nie wtrącał – syknęła w jego stronę, a potem raz jeszcze uderzyła w brzuch, tym razem pięścią. Strużka krwi pociekła z ust bruneta. – Nienawidzę, gdy ktoś mi przerywa zabawę…
- Zostaw go! – usłyszała za plecami głos przeciwniczki i obróciła się przez ramię. Dziewczyna ledwo trzymała się na nogach, mimo wszystko Akai zauważyła tę wibrację powietrza wokół niej. Uśmiechnęła się.
- Musisz chwileczkę zaczekać, ktoś wymaga kary za łamanie zasad – stwierdziła tylko, wracając spojrzeniem do ledwo przytomnego z braku powietrza wojownika, któremu po raz kolejny zasadziła pięść pod żebra. O ile jeszcze chwilę wcześniej bezskutecznie starał się poluzować uścisk na własnym gardle, o tyle teraz jego ramiona opadły bezwładnie wzdłuż ciała, a powieki zamknęły. Stracił przytomność. – No i po problemie.
- Ty… zapłacisz mi za to… - warknęła nagle Tensa i zaraz wyskoczyła do przodu z okrzykiem bojowym. Nie to jednak przykuło uwagę stalowookiej, a zmieniające swą barwę na blond włosy dziewczyny i otaczająca ją złotawa aura. Zdążyła się jeszcze uśmiechnąć, nim dosięgnął ją pierwszy cios rozjuszonej blondynki.
Przekroczyła próg bramy głównej odprowadzana rzędem stojących na baczność i salutujących żołnierzy. Żaden z nich nie pytał, gdzie była, po co, ani kim jest dziewczyna na jej ramieniu, czy też chłopak ciągnięty drugą ręką. Wyglądała na zadowoloną, a to znaczyło, że i oni mogli być spokojni.
- Ramirez, przygotuj cele. Te ze specjalnymi zabezpieczeniami – poleciła jednemu z wyżej odznaczonych wojaków, który natychmiast zasalutował.
- Czy zaplanować również datę egzekucji zdrajców, pani marszałek? – dopytał, co spotkało się z cichym parsknięciem.
- Skądże, nie mam zamiaru zabijać tej dwójki – oznajmiła z lekkim rozbawieniem. – Znaczy… on w sumie zasłużył, ale co mi tam. Troszkę się z nim pobawię. Załóżcie mu kajdanki energetyczne póki co. Nie wiem, jak szybko się regeneruje. Jedna para też dla niej, a potem zabierz ją do pani doktor, żeby opatrzyła większe rany.
- Tak jest!
Mężczyzna odebrał od niej nieprzytomną dwójkę, wydając kolejne polecenia żołnierzom, a ona poszła dalej, rozmasowując tylko kark. To był naprawdę udany wypad~~
Siedziała przy biurku, przeglądając dokumenty. Niby miała ludzi od takich rzeczy, nauczyła się jednak, że ci potrafią o pewnych niuansach nie wspominać. Jak na przykład o tych brakujących kilku tysiącach, które po kawałeczku znikały z głównego skarbca, lądując na kontach kilku pomniejszych urzędasów. Oczywiście już się tym zdążyła zająć, mimo wszystko nużyły ją te marne próby czegoś na kształt buntu. Ziemia była zjednoczona pod jej komendą, wszyscy żyli w dostatku, mieli co włożyć do garnka, w co ubrać dzieci, a także za co je wyedukować. Dlaczego więc taki stan rzeczy im się nie podobał?
- Wciąż uważają cię za potwora, który zdominował ich świat – usłyszała damski głos gdzieś z drugiej strony pomieszczenia i westchnęła przeciągle.
- Nie mówiłam ci ostatnio, wiedźmo, że nie potrzebuję twojej pomocy? – rzuciła z nutą irytacji w głosie, choć nie zamierzała nawet się podnosić. W odpowiedzi usłyszała delikatny śmiech.
- Wybacz mój brak taktu, pomyślałam po prostu, że zainteresuje cię jeden mały fakt, o którym żaden z twoich pachołków nie doniesie – odpowiedziała kobieta, podchodząc nieco bliżej.
- Jakiż to fakt miałby nie dotrzeć do moich uszu, wiedźmo? – spytała, obracając się przodem ku zakapturzonej postaci. Nie podobało jej się, że ta czarownica tak bez oporu narusza strefę jej prywatnych komnat. Jeszcze jeden taki numer i chyba jednak urwie jej ten przeklęty łeb.
- Och, odradzałabym, chociaż próbować zawsze możesz – wyszczerzyła się kobieta, zaraz jednak przeszła do konkretów. – Twoja pozycja przywódczyni tej planety jest zagrożona. W tej chwili zmierza tu kapsuła kosmiczna z pasażerem z Vegety.
- I? Co mnie obchodzi jakiś vegetarianin, czy jak go zwać?
- Nie vegetarianin. To saiya-jin.
Akai spięła się na samą wzmiankę. Wiedziała już, że sama jest mieszańcem saiyańskiej krwi, w końcu za informatora w tej kwestii służyła jej Tensa, ale jeśli jakiś pełnokrwisty zmierzał w tę stronę…
- Nie pozwolę nikomu najeżdżać mojej planety, a tym bardziej nie jakiejś brudnej, kosmicznej małpie – syknęła, odkładając dokumenty na biurko. – Nikomu nie oddam Ziemi.
- Och, to zrozumiałe. Właśnie dlatego cię ostrzegłam. Mówiłam ci już, jesteśmy tu, żeby cię wesprzeć w każdej sprawie.
- A ja wyraziłam się jasno, że nie potrzebuję członkostwa jakiejś międzyczasowej organizacji, by radzić sobie z problemami – przypomniała oschle.
- Cóż, ziemskie problemy nie stanowią dla ciebie wyzwania, on – może. Jest wojownikiem, szkolił się w o wiele trudniejszych warunkach niż tutejsze. Możesz temu nie podołać.
- Twierdzisz, że przegram?! – aż poderwała się z miejsca, w ułamku sekundy chwytając za płaszcz kobiety i przyciągając ją gwałtownie ku sobie. Kaptur zsunął się, odsłaniając bladoniebieskie oblicze okolone niemal białymi włosami. Krwiste oczy kobiety wpatrywały się w te stalowe nastolatki. Wciąż jeszcze była nastolatką.
- Twierdzę tylko, że może być problemem większym, niż sądzisz – odparła spokojnie. Akai zgrzytnęła lekko zębami, mimo wszystko puściła ją wolno.
- Wskaż mi miejsce i czas – nakazała. – Udowodnię, że jestem niekwestionowaną i niepokonaną władczynią tej planety. I nikt mi tego nie odbierze.
Wiedźma tylko uśmiechnęła się szerzej. Plan póki co działał bez zarzutu…
Dwójka postaci unosiła się w sporej odległości nad ziemią i obserwowała masakrę rozgrywającą się poniżej. Jakiś czas temu w lesie wylądowała kosmiczna kapsuła, jej pasażer zaś był właśnie rozgramiany przez rozwścieczoną nastolatkę.
- Myślisz, bracie, że jest już gotowa? – spytała w którymś momencie kobieta, przechylając lekko głowę w bok.
- Nawet bardziej niż gotowa, trzeba ją tylko przekonać do współpracy – odpowiedział jej towarzysz, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – Biorąc pod uwagę jej charakter i upór, nie będzie to łatwe, ale to my ją stworzyliśmy. Całe jej życie, wszystkie te lata cierpienia i walki przygotowywały ją do wypełnienia przeznaczonego jej celu. Do tego po prawdzie jeszcze wciąż daleka droga, mimo wszystko narodziła się właśnie po to, by służyć naszej sprawie. Z Akai u boku nic nas nie powstrzyma.
- Masz rację, od chwili poczęcia należy do nas – przyznała kobieta. – Czas w końcu upomnieć się o swoje, prawda?
Uśmiechnęła się chytrze, a to był dopiero początek…
- Nie – padło suche stwierdzenie z ust płomiennowłosej. Stojąca przed nią kobieta nie wyglądała jednak na zaskoczoną.
- Radzę ci przemyśleć ofertę, bo lepszej nie dostaniesz, a wiele możesz stracić.
Dziewczyna wstała niespiesznie zza biurka, odkładając plik dokumentów, które przeglądała tuż przed pojawieniem się tej wiedźmy. Wkurzała ją i to bardzo. Irytowało ją, że bez żadnego oporu pojawia się w jej prywatnej kwaterze, omijając wszelkie zabezpieczenia. Tym bardziej irytowało ją, że znów próbuje jej wmówić, iż potrzebuje wsparcia tej ich durnej czasoprzestrzennej organizacji. A na cholerę jej ich pomoc?! Bo co? Bo raz ją łaskawie ostrzegli przed w sumie i tak miernym zagrożeniem i teraz myślą, że mają na nią haka? No to się przeliczą.
Stanęła twarzą w twarz z białowłosą wiedźmą, spoglądając na nią spod lekko przymrużonych powiek. Głowę miała wysoko, patrzyła hardo, nie zamierzała jej ulegać. Ani jej, ani żadnemu z nich.
- Powiedziałam to już i powtarzam, ilekroć pojawiasz się tu bez zapowiedzi – nie potrzebuję waszej pomocy i nie jestem wam niczego winna. Nie możecie po prostu zniknąć z mojego życia?
- Gdybyśmy się nie pojawili, w ogóle byś się nie narodziła – odparła kobieta, uśmiechając się delikatnie. – Zawdzięczasz nam całe swoje życie, od tego nie uciekniesz.
Akai westchnęła przeciągle. Naprawdę miała już dość tej wiedźmy i jej popleczników. Przekonanie, że potrzebuje ich pomocy z jakiegoś irracjonalnego powodu, jeszcze mogła zrozumieć, ale próba wmówienia jej, że stoją za jej narodzinami? Za każdym aspektem jej życia? Nie, to było przegięcie.
- Wynoś się – stwierdziła sucho, patrząc na jasnowłosą wzrokiem przepełnionym lodem. – Nie chcę więcej widzieć ani ciebie, ani żadnych twoich posłańców. Wmawiaj sobie, co chcesz, ale moje życie nie ma z wami żadnego związku. Na wszystko, co zdobyłam, zapracowałam, więc nie próbuj odkręcać kota ogonem, twierdząc, że w czymkolwiek maczaliście swoje brudne paluchy. A teraz zejdź mi z oczu, póki jeszcze nie straciłaś głowy.
Odwróciła się na pięcie, chcąc wrócić do przeglądanych uprzednio dokumentów. Nie musiała widzieć, kiedy kobieta zniknie, bo zawsze pojawiała się i znikała ot tak, po prostu, jakby nie wiedziała, do czego służą drzwi. Mimo wszystko zdążyła zrobić ledwie dwa kroki, nim stanęła w miejscu, nie mogąc się nawet ruszyć. Zauważyła tylko, że całe jej ciało spowija dziwna, mroczna energia.
- Spodziewałam się takiej odpowiedzi – rzuciła lekko wiedźma, a w jej głosie dało się wyczuć nutkę rozbawienia. – Skoro jednak odmawiasz współpracy, nie pozostawiasz mi wyboru.
- Puść mnie – wysyczała przez zęby dziewczyna, na jej ciele zaś pojawiły się wyładowania elektryczne. Ku jej zaskoczeniu jednak otaczająca ją energia z zastraszającą łatwością pochłonęła te zalążki błyskawic. Zresztą nie tylko one zostały pochłonięte. – Co… ty… robisz…? Puść… mn-
Nie dokończyła zdania. Wzrok przesnuła jej czarna mgła, a po chwili unosiła się w tej mrocznej sferze, niestety już bez przytomności.
- Mówiłam ci, odmowa będzie cię wiele kosztować – odparła jeszcze wiedźma z demonicznym wręcz uśmiechem na ustach i machnęła dłonią w stronę nastolatki. Nastolatki, która sekundę później zniknęła w portalu. – Cóż, zobaczymy, jak sobie poradzisz bez mocy~~
- AkaiTime Breakers
- Liczba postów : 15
Re: I will rise... and rule the World
Sob Wrz 24, 2022 9:21 pm
Historia [part2]:
Miejsce startowe:
Południowa Galaktyka - Planeta Konats
- Spoiler:
- Dabura westchnął ciężko. Co tej Towie strzeliło do łba? Jeszcze nie zauważyła, że z tą dziewczyną trzeba postępować nieco inaczej? Ehh, utrapienie… Spojrzał w dół na krwawe połacie piekielnej polany aktualnie usłane demonicznymi truchłami. Pomiędzy nimi stała ciężko dysząca płomiennowłosa, która już właściwie ledwo stała na nogach, a mimo to była gotowa do walki. Przed nią stało jeszcze dwóch nieco pokiereszowanych demonów planujących atak. Zaszarżowali jednocześnie, długo jednak nie trwało, nim ostatecznie padli u jej stóp.
- Kto następny, wiedźmo?! – zawołała w eter wojowniczka, ścierając z twarzy schnącą już krew. – Nawet bez możliwości przemiany pokonam wszystkich twoich pachołków! Pokaż się wreszcie i daj skopać sobie dupsko!
Dabura westchnął po raz kolejny. Akai była naprawdę ciężkim przypadkiem, a jego siostra wcale nie ułatwiała kwestii kontroli nad tą bronią. Sfrunął niespiesznie ze wzgórza i skierował swe kroki ku wojowniczce, która na jego widok tylko uniosła ręce do gardy i uraczyła go wyzywającym spojrzeniem. Znów westchnął.
- Nie mam pojęcia, kto wysłał Towę w roli dyplomaty, ale spartoliła swoją robotę – stwierdził tylko i stanął tuż przed dziewczyną. – Nie będę z tobą walczył, nie mam w tym żadnego interesu. Mogę za to zdjąć z ciebie tę klątwę blokującą ki i przywrócić cię do pierwotnego stanu. O ile zechcesz mnie przy okazji wysłuchać.
Akai zlustrowała go podejrzliwym spojrzeniem, mimo wszystko opuściła nieco ramiona, choć pozostawała czujna. Czerwonoskóry tylko wyciągnął w jej stronę dłoń, a po krótkiej chwili poczuła, jak z jej ciała uchodzi mroczna energia, uwalniając więziony potencjał. Demon uśmiechnął się i opuścił rękę, a ona odkryła, że jej obszarpane ubranie wróciło do pierwotnego stanu, w dodatku nie miała na skórze żadnych śladów minionej wielogodzinnej walki. Spojrzała na niego chłodnym acz wyrażającym nieco więcej zainteresowania wzrokiem.
- Wybacz, proszę, zachowanie mojej siostry. Posunęła się za daleko w swojej próbie pertraktacji z tobą. Zechcesz mimo wszystko wysłuchać mojej oferty?
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, zastanawiając się przez chwilę, ostatecznie jednak skinęła twierdząco głową. Dabura tylko uśmiechnął się lekko pod nosem i zaczął mówić.
Oferta była kusząca, musiała to przyznać. Dlaczego więc nie przeszli do tego od razu, tylko psioczyli coś o tym, że zawdzięcza im wszystko, co ma? Ach, nie, to tylko ta głupia wiedźma tak się z tym obnosiła. W sumie rogacz zaproponował jej próbkę tego, co mogą jej zaoferować w późniejszym etapie współpracy. Cóż, najlepiej będzie, jeśli sama się przekona, prawda?
To było ciekawe doświadczenie. Weszła do rzeczywistości, w której żyła jej alternatywna wersja. Swoją drogą okropnie słaba wersja, skoro obawiała się saiyan, a przynajmniej to wywnioskowała ze słów Ryu. Ach, Ryu-kun~~ Miała poszwendać się incognito, ale nie jej wina, że tej panterze aż tak bardzo zależało na jej zbliżeniu do Smoka. A jego reakcja, gdy odkrył jej tożsamość… wciąż czuła słodki smak jego ust. Taak, taki świat z chęcią by sobie przywłaszczyła. Ten Ryu wydawał się o wiele bardziej dojrzały, bardziej męski i z pewnością bardziej interesujący od jej własnej smoczej zabaweczki. Chociaż… z kumplem Tensy bawiła się przecież w zupełnie innym stylu, prawda? Tak czy inaczej świat, w którym Armia Czerwonej Wstęgi upadła, bo nie miała jej własnego przywództwa, wydawał się idealnym miejscem na nowe podboje. Tym bardziej, że według słów rogacza na tej Ziemi mieszkało sobie kilku naprawdę obiecujących wojowników. Może w końcu przestanie się tak nudzić? Kto wie~~
Wciąż czegoś od niej chcieli, co było strasznie irytujące. Miała swoje sprawy na głowie, a oni zawsze wpadali w nietypowych momentach. Cóż, jeden plus, że to nie ta irytująca wiedźma ją odwiedzała tylko rogacz najczęściej. Zdarzał się jeszcze jakiś okularnik, ale widziała go raptem dwa razy, więc co za różnica. Tym razem Dabura zabrał ją gdzieś, co okazało się być dziwną salą treningową w tym ich cudacznym wymiarze.
- I tak właściwie to po coś mnie tu ściągnął? – spytała z wyraźną irytacją w głosie. Naprawdę wolałaby być gdzie indziej i z kim innym.
- Cóż, jest ktoś, kogo nigdy nie miałaś okazji poznać, prawda? Ktoś, bez kogo nawet nie zaistniałabyś na tym świecie – rzucił lakonicznie demon, a dziewczyna tylko przewróciła oczami.
- Znowu wracamy do tej śpiewki, że zawdzięczam wam całe moje życie? – mruknęła z przekąsem. – Jeśli tak, to odstaw mnie do domu i koniec interesów.
- Ależ spokojnie, moja droga. Miałem na myśli twojego saiyańskiego ojca – uśmiechnął się pod nosem. – Chociaż muszę przyznać, że to my sprawiliśmy, że poznał twoją matkę. A piękną była kobietą, zaiste…
Akai zacisnęła pięści, obrzucając czerwonoskórego morderczym spojrzeniem. Nikt nie wspominał jej matki, odkąd była mała, a ten bezczelny demon śmiał twierdzić, że przyczynił się do wzajemnego poznania się obojga jej rodziców? W tym ojca, którego nigdy nie poznała?
- Kuroyuki Kitsune, tak brzmi imię twojej matki – stwierdził luźno Dabura. – Użyłaś tego imienia podczas spotkania z tamtym chłopakiem, co w sumie było całkiem sprytne. Co się zaś tyczy twojego ojca, jego imię to Haricotto.
- I jaką mam pewność, że nie wciskasz mi kitu? – rzuciła ostro. W dalszym ciągu nie ufała żadnemu z nich i póki co nic nie skłaniało jej ku zmianie zdania na ten temat.
- Jest na to prosty sposób – spytaj Ryu. Tego Ryu, który tak chętnie stawał w twojej obronie. Zna cię, a raczej inną ciebie. Genezę macie taką samą, różnice powstały w wyniku pewnych rozbieżności zdarzeń w przeszłości. Mentorem Ryu jest twój ojciec, Haricotto.
Płomiennowłosa zastanowiła się chwilę. W sumie miało to jakiś logiczny sens. Skoro ta druga ona wyglądała identycznie (a nie było innej możliwości, skoro ten Ryu rozpoznał w niej tamtą), miały te same geny, więc i tych samych rodziców. Zatem smoczy chłopiec był wiarygodnym źródłem informacji.
- Dobrze, chcę sprowadzić tu Ryu-kuna i spytać go osobiście.
Demon tylko uśmiechnął się pod nosem i machnął ręką w bok, tworząc portal. Gestem ręki wskazał jej wejście. Wskoczyła.
Znalazła się w miejscu, którego nigdy nie widziała, a przypominało ono… pałac? Szybko odnalazła w pobliżu sygnaturę ki Ryu, a także jeszcze kogoś, nie miała jednak czasu na zabawy. Odszukała bruneta wzrokiem.
- Ryu-kun! Na szczęście znalazłam cię całego! – zawołała i podbiegła w jego stronę, od razu wtulając się w niego. Zaraz potem spojrzała na niego z widocznym zatroskaniem. – Tak bardzo się o ciebie martwiłam. Myślałam, że dopadli cię tak jak mojego ojca…
- Co takiego? Coś się stało mistrzowi Haricotto? – chłopak wyglądał na zaniepokojonego. – Ale zaraz… Kto go dopadł? I czy to znaczy, że nie uda nam się przywrócić go do życia?
- To już nieważne, kochany – zamknęła mu usta pocałunkiem, który po chwili odwzajemnił. W prawdzie w pierwszej chwili zdawał się zdziwiony, mimo wszystko i on za nią tęsknił. I martwił się o nią. – Skoro wciąż się nie zmieniłeś, to znaczy, że jeszcze jest szansa. Chodź ze mną!
- Zaraz… szansa na co? – próbował spytać, ale dziewczyna tylko chwyciła go mocno za rękę i pociągnęła za sobą w stronę jakiejś wyrwy w przestrzeni. – Aymi… czy to jest…
- Potrzebuję cię, Ryu-kun – przerwała mu. – Tylko ciebie.
Na jej ustach pojawił się cwany uśmieszek, w następnej zaś chwili wciągnęła bruneta do portalu. Przejście zamknęło się za nimi bezpowrotnie.
- Miałeś rację. Więc? Gdzie on jest? – rzuciła od razu po przekroczeniu portalu. Dabura lekko uniósł brew, widząc ciągniętego za nią bruneta.
- Tego szczegółu nie przewidziałem… - mruknął pod nosem z lekkim uśmieszkiem, głośniej zaś odpowiedział: - Nie martw się, jest cały i zdrowy. Mogę go do ciebie przyprowadzić, jeśli taka twoja wola.
- Moment, ten głos… - wtrącił nagle chłopak, który dopiero teraz otrząsnął się z szoku wydarzeń sprzed chwili. – Ty jesteś tym rogaczem, który był wtedy z Aymi! Gadaj, co tu się dzieje, albo…
- Ryu-kun, nie teraz – przerwała mu ostro Akai, dodatkowo mocniej ściskając jego dłoń. – Wszystko ci wyjaśnię, ale daj mi najpierw załatwić tę sprawę, dobrze?
Wojownik spojrzał na nią trochę zdziwiony, może ciut zbity z tropu, ale jej ton i spojrzenie sprawiały, że nie umiał się sprzeciwić. Przytaknął zatem tylko i póki co siedział cicho.
- Tak, chcę się z nim zobaczyć – zwróciła się zatem w stronę demona. Rogacz tylko pogładził się po policzku z tym samym uśmieszkiem na ustach. Uśmieszkiem, który zaczynał ją już denerwować.
- Dobrze, przyprowadzę go tutaj, chociaż… - przerwał na moment, zerkając na Smoka. – Dobrze by było, gdyby twój kolega na czas spotkania był gdzie indziej… Może poczekać w pokoju obok.
Tu wskazał jakieś boczne drzwi skryte w niewielkiej wnęce. Płomiennowłosa tylko przytaknęła, a następnie odprowadziła go wzrokiem, gdy znikał w przejściu, którym weszli tu wcześniej. Westchnęła, gdy tylko opuścił pomieszczenie.
- Aymi, o co tu chodzi? – wtrącił cicho brunet. – Miałem przywrócić kulami życie twojemu ojcu, w czym mi przeszkodziłaś. Teraz jesteśmy w jakimś dziwnym… dziwnej sali treningowej? W dodatku ten demon… Mówiłaś, że nie działasz przeciwko Patrolowi. Że niedługo stanie się coś złego i tylko wskrzeszenie mistrza Haricotto może…
Zamknęła mu usta pocałunkiem. Nie był jakiś gwałtowny, natarczywy, ale wystarczająco wysublimowany, by chłopak skupił się bardziej na nim niż paplaninie. Przyciągnęła go bliżej siebie i zamknęła w uścisku, jakby już nigdy więcej nie chciała go wypuszczać.
- Już nie musisz się martwić, Haricotto żyje. A tobie już nic nie zagraża.
- A tamci saiyanie? Twoja młodsza wersja wciąż…
- Nie przejmuj się nimi – przerwała mu łagodnie, gładząc go po policzku. – Wyrwałam się im, więc nic mi nie będzie. Tej młodszej mnie znaczy… Już o nic nie musisz się martwić. Będziemy razem, tak jak chciałeś.
- Ale… to co mówiłaś wcześniej… że ktoś dopadł mistrza i…
- Zapomnij o tym. Chciałam się po prostu upewnić… że i ciebie nie dopadli – znów się w niego wtuliła, a wydawała się naprawdę przejęta. Gdy poczuła jego ramiona wokół siebie, na krótką chwilę na jej ustach wykwitł cwany uśmiech. Ten chłopak był taki łatwowierny~~ Znów przybrała ten lekko zmartwiony wyraz twarzy, chwyciła bruneta za dłonie i pociągnęła w stronę drzwi, które wcześniej wskazał jej Dabura. Zaprowadziła go do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie jeszcze przez kilka chwil wciskała mu ckliwą bajeczkę o tym, że „zła siła” obróciła wszystkich jej bliskich przeciwko niej, że przez to straciła jego i innych przyjaciół, nawet biorąc za przykład alter ego Tensy, którą ten Ryu zdawał się również znać. Wmówiła mu, że jedynym ratunkiem dla niego było zabranie go z dala od źródła „zła”, by i on nie zmienił się w gorszą wersję siebie. Oczywiście nie obyło się bez kilku uronionych podczas opowieści łez, zainicjowanych przez nią objęć, czy wreszcie pocałunku pełnego ulgi. Wojownik słuchał jej uważniej, wierzył w każde słowo i obiecywał, że nigdy jej nie zostawi, nie pozwoli jej cierpieć. Miała go w garści.
Uwielbiała taką grę aktorską. To było o wiele ciekawsze i sprawiało więcej frajdy, gdy ludzie nie spodziewali się jej prawdziwej natury. Dlatego odkąd jej Armia przejęła całkowitą władzę nad Ziemią, ona sama zniknęła wizualnie z oczu mieszkańców planety, zostawiając tylko kilku przedstawicieli, którzy załatwiali większość formalnych spraw. Ona pozostawała dla ludności tak anonimowa, jak to tylko było możliwe. I dzięki temu miała o wiele więcej rozrywki, niż ktokolwiek by przypuszczał. Potrafiła kłamać w żywe oczy, oszukiwać, udawać, a ludzie najzwyczajniej w świecie łykali każdą bajeczkę, jaką im wciskała. Zupełnie jak ten niczego nieświadomy Ryu-kun~~
Zostawiła Ryu w sąsiednim pomieszczeniu, prosząc, by zaczekał, sama zaś krążyła trochę niecierpliwie po sali treningowej, oczekując przybycia ojca. Zastanawiała się, co mu powie. Czy wygarnie mu, że zostawił jej matkę samą? Czy ona właściwie znała okoliczności jego zniknięcia?
- Zapraszam tędy, Haricotto-san – usłyszała znajomy głos rogatego i momentalnie stanęła w miejscu. Gdy jednak ujrzała oblicze mężczyzny, który miał się okazać jej ojcem… w pierwszej chwili na jej twarzy widać było zdziwienie, szybko jednak ustąpiło ono wyraźnej złości. Jej ojcem miał być niby saiyanin, którego już raz zabiła? Ten sam saiyanin, o którym ta głupia wiedźma mówiła, że stanowi zagrożenie dla niej i jej rządów na Ziemi? Ten sam słabeusz, z którym rozprawiła się w wyjątkowo krótkim czasie?
- To żart, tak? – warknęła w stronę demona, nie kryjąc irytacji. – Kpisz sobie ze mnie?! To ma być ON?!
- Ach, no tak… Haricotto-san, poznaj Akai-san – rzucił rogacz z lekkim uśmiechem.
Brunet spojrzał na nią, później na Daburę i znów na nią. Wpatrywał się, jakby próbował coś skojarzyć, choć z tym było chyba ciężko. Płomiennowłosa jednak nie podzielała nastroju akumy, wręcz przeciwnie – z każdą chwilą była coraz bardziej wściekła. Jak oni śmieli kpić z niej w tak ordynarny sposób?! Z NIEJ?! Niekwestionowanej władczyni całej Ziemi! Doigrają się…
Po jej ciele przeskoczyła iskra, gdy wybiła się ostro z podłoża, atakując wojownika. Ten nawet się nie bronił, stał po prostu w miejscu i przyjął na siebie cios. Cios, którym dosłownie wbiła go w przeciwległą ścianę.
- Akai-san, to nierozsądne traktować tak własnego ojca – mruknął stojący na uboczu demon, mimo wszystko ten durny uśmieszek nie schodził mu z tej jego parszywej gęby.
- Zamknij się! Nie wmówisz mi, że to on! Nie takie ścierwo jak on! Raz się go pozbyłam, więc zrobię to raz jeszcze…
- Nie wiem, kim jesteś – odezwał się Haricotto, moment później przemieniając w formę super – ale nie pozwolę sobą pomiatać.
Dziewczyna spojrzała na niego wściekle, a gdy przybrał tę samą pozycję bojową co poprzednim razem, tylko zgrzytnęła zębami.
- Kakatte koi, Akai no onna! – rzucił z tym durnym uśmieszkiem, który doprowadzał ją do szewskiej pasji.
- Korose! – warknęła, nacierając nań już w formie super saiyanina.
Uderzała wściekle, raz za razem, on blokował jej ciosy, niektóre po prostu zbijał czy unikał, ale wciąż wydawał się wolniejszy. A przynajmniej do momentu, w którym nie dosięgnął jej jego pierwszy cios. Cios na tyle silny, że odrzuciło ją kawałek w tył. Szybko stanęła pewniej na nogach, ocierając krew z wargi. Splunęła gdzieś na bok i znów zaszarżowała, tym razem jednak wokół jej ciała tańczyły dodatkowo wyładowania elektryczne. Takie same też pojawiły się u jej przeciwnika, gdy tylko zablokował jej pięść. Widząc znów ten zadziorny uśmiech na jego ustach, warknęła wściekle i znów natarła, tym razem obleczona zielonkawą aurą. Przebiła saiyanina przez ścianę i zalała gradem wściekłych ciosów.
- Korose! Korose! Korose!!! – powtarzała przy każdym ataku niczym mantrę.
Dabura oglądał przebieg walki, stojąc na szczycie po części zawalonego budynku. Starcie trwało już trochę, mimo wszystko na twarzy demona wciąż widoczny był uśmiech. Gdzieś w dole w tumanach kurzu złota i zielona aura mieszały się ze sobą w akompaniamencie wyładowań i grzmotów powodowanych uderzeniami.
- I jak im idzie? – usłyszał za plecami znajomy kobiecy głos, nie odwrócił się jednak. Nie musiał.
- Całkiem nieźle, póki co idą łeb w łeb – rzucił luźno demon. – Chociaż arsenał naszej rudej małpki raczej się skończył, zaś klon ma chyba w zanadrzu jeszcze jedną przemianę. Popraw mnie, jeśli się mylę.
Odpowiedź na to pytanie przyszła szybciej niż słowa. W tym samym momencie złota aura po raz kolejny wybuchła, przeważając tę zielonkawą, w następnej zaś chwili błękitna fala zderzyła się ze złotym promieniem. Energie przechylały się to w jedną, to w drugą stronę, ostatecznie jednak błękit przeważył złoto, a dziewczyna poleciała ostro w tył, wbijając się w jeden z budynków.
- Wyraźnie traci panowanie nad sobą, prawda? – zachichotała Towa, obserwując, jak zielona aura władczyni Ziemi znów gwałtownie wybucha, by zaraz znów natrzeć na przeciwnika. – Zdecydowanie brak jej dyscypliny. Na szczęście mamy naszego własnego Haricotto~~ On z pewnością utemperuje córuchnę~~
- Z pewnością – przyznał jej rację.
Z wściekłością atakowała, za nic jednak nie mogła go trafić! Ale jakim cudem?! Przecież był zwykłym ścierwem, które rozgniotła niczym robaka! Nie mogła z kimś takim przegrać! Nie mogła!
Grzmot. Pięść mężczyzny wbiła się pod jej żebra, omijając gardę, wyrywając tym samym powietrze z płuc. Splunęła krwią, będąc w totalnym szoku. Jak..? Kolejne uderzenie było niczym potężny młot posyłający ją wprost ku ziemi. Wbiła się w nią z łoskotem, wyżłabiając kolejny, choć o wiele większy od poprzednich krater. Zamroczyło ją. Przez kilka sekund przed oczami widziała tylko czerń i czerwień. Nie zauważyła, że jej transformacja samoistnie wygasła. Podniosła się chwiejnie na łokciach, wypluwając skumulowaną w ustach krew.
- Silna jesteś, ale ja jestem silniejszy – usłyszała jego głos w pobliżu i zamarła. Chyba pierwszy raz odkąd zdobyła władzę, poczuła strach. – Zostanę najsilniejszy we wszechświecie, nic i nikt mnie nie powstrzyma.
Odważyła się obrócić twarz w jego stronę tylko po to, by zobaczyć, jak wyciąga w jej kierunku rękę. Dobije ją? Tak po prostu miała tu zginąć? On jednak nie skumulował w dłoni ki, zamiast tego obrócił ją zupełnie jakby… chciał pomóc jej wstać? Zawahała się. Mógł zetrzeć ją w pył, ona by to zrobiła. Zamiast tego oszczędził ją i teraz wyciąga pomocną dłoń… Przełknęła ślinę, spuściła wzrok… a potem chwyciła ofiarowaną jej dłoń, pozwalając, by mężczyzna postawił ją do pionu. Czuła ból na całym ciele, właściwie to ledwo stała, ale to nie miało znaczenia. Przegrała, musiała uznać porażkę.
- Wybacz mi, Otou-sama – wyszeptała i skłoniła się przed saiyaninem nisko. – Nie jesteś tym słabym ścierwem, za jakie cię miałam. Uznaję twoją wyższość nade mną. Jesteś silniejszy. Przegrałam. Moje życie należy do ciebie, Otou-sama.
Czekała na jego reakcję, na cokolwiek, choćby miało to być ścięcie głowy w tej właśnie chwili. On jednak stał w milczeniu przez dłuższą chwilę, a potem najzwyczajniej w świecie obrócił się na pięcie i odszedł. Akai stała tak z głową nisko pochyloną, czując wewnętrzny ból. Dla niego nie była warta więcej niż robal…
- Jesteś silna – rzucił, przystając. Dziewczyna uniosła na moment zaskoczone spojrzenie, saiyanin jednak odwrócił głowę i ruszył dalej. Chociaż… czy ona widziała na jego ustach uśmiech, czy tylko jej się zdawało? Tak czy inaczej wcześniejsze odczucie bólu zniknęło zastąpione dziwnym ciepłem.
- Arigatou, Otou-sama – wyszeptała jeszcze z lekkim uśmiechem, ponownie skłaniając głowę. Zaakceptował jej siłę, zaakceptował ją samą. Ta świadomość jej wystarczyła.
Nigdy nie przypuszczała, że będzie wykonywać dla kogoś misje. Ona stała u szczytu władzy, to ona zlecała innym zadania, a nie pracowała dla kogoś. Decyzja w tej sprawie nie należała jednak do niej. Haricotto powiedział, że polecą w takie czy takie miejsce zrobić to i to, więc to właśnie robili. Akai nigdy nie sprzeciwiła się jego woli. Gdy wyruszał na samotne misje i nakazywał jej zostać – zostawała. Gdy wybierali się gdzieś razem – zawsze posłusznie wykonywała swoje zadania. Owszem, nie podobało jej się, że zleceniodawcami są ci cali Breakersi, nie miała jednak nic do gadania, póki ojciec godził się wykonywać ich polecenia.
Tak więc spędzali większość wspólnego czasu, na misjach i treningach, podczas których brunet dawał jej wycisk. Nie narzekała jednak, nie miała podstaw do narzekania. Doskonaliła swoje umiejętności i nawet, jeśli podczas któregoś ze starć wygrywała, Haricotto wciąż był dla niej autorytetem. Jedynym uznawanym i niepodważalnym autorytetem. Może właśnie dlatego wolała spędzać czas z nim, niż wrócić na swoją Ziemię, by kontynuować swoje rządy?
No i pozostawała jeszcze kwestia Ryu… Był jej osobistą zabawką, źródłem rozrywki i urozmaiceniem codzienności, oderwaniem od wszystkiego związanego z Breakersami. Przy nim czuła się… normalna. Był czuły, opiekuńczy i przede wszystkim – chciał z nią być. Wciąż zwracał się do niej per Aymi, ale nie przeszkadzało jej to. To imię w końcu nadała jej matka, prawda? Choć przywykła do tego, że jest nazywana Akai, wciąż miała pewien sentyment. A w ustach Ryu-kuna to imię brzmiało jak najcudowniejsza melodia świata~~ I choć rozkoszowała się każdą chwilą z chłopakiem, każdym gestem, każdym pocałunkiem, każdym ciepłym słowem pełnym troski, to i tak wiedziała, że w którymś momencie ten czar pryśnie. Wciąż była młoda i emocjonalna, za bardzo się do niego przywiązała, a to wszystko sprowadzało się do maleńkiej myśli, która krążyła gdzieś z tyłu jej głowy – znienawidziłby ją, gdyby znał prawdę.
Dlatego wciąż go okłamywała. W prawdzie kilka razy zdarzyło się, że widział ją z ojcem, nawet raz próbował zagadać, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż nim manipulowała. Fakt, że Hari go nie poznawał (a przynajmniej nie tak, jakby on tego chciał), tłumaczyła amnezją wynikającą ze wskrzeszenia. Jakoś tak jej to tłumaczył Dabura, choć oczywiście powiązanie z przywróceniem życia dodała już sama. Mimo wszystko ciężko było trzymać chłopaka z dala od tego wszystkiego, co robiła z ojcem. Akai nie chciała, by Smok zobaczył w niej potwora…
Leżała w miękkiej pościeli wtulona w nagi tors Smoka. Nie spała, ostatnio ciężko jej było zasnąć mimo zmęczenia fizycznego. Po prostu leżała i wpatrywała się w ciemne niebo za oknem. Czuła ciepłe, silne ramiona, którymi ją otaczał. Młody mężczyzna, któremu wkrótce przyjdzie znienawidzić ukochaną…
- Czemu nie śpisz? Jest późno – szepnął w którymś momencie. Przymknęła powieki. – Nie udawaj, że tak szybko zasnęłaś. Umiem poznać, kiedy to robisz.
Gdzieś w środeczku poczuła ukłucie żalu. Był tak bardzo nieświadomy, w jakim stopniu go zmanipulowała, że to aż bolało. Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie, gdy oderwała się od niego, obracając na łóżku, a potem wstała, zupełnie naga przechodząc w stronę balkonu.
- Muszę się przewietrzyć – mruknęła tylko, znikając za oszklonymi drzwiami.
Noc była chłodna, ale nie przeszkadzało jej to. Ten chłód pozwalał jej trzeźwo myśleć. Wiedziała, że nie może mu powiedzieć, ale z drugiej strony wiedziała też, jak męczące jest to życie w kłamstwie, ciągłe udawanie. A coraz bardziej zaczynało jej na nim zależeć. Drgnęła lekko, czując okalające ją ramiona. Mogła się domyślić, że przyjdzie tu za nią. Znów przymknęła powieki, chłonąc ciepło jego ciała i rozkoszując się składanymi na skórze pocałunkami. Och, jakże chciałaby zatrzymać się w tej właśnie chwili i trwać tak aż do końca czasu… ale nie mogła.
- Aymi, co cię trapi – spytał w końcu cicho. – Wiesz, że możesz mi powiedzieć.
- Nie mogę – odparła z wyraźnym smutkiem w głosie. – Są rzeczy, które lepiej trzymać w ukryciu, niż pozwolić im ujrzeć światło dnia…
- Aktualnie mamy noc – zauważył i zaśmiał się lekko. Tak, próbował ją rozbawić. Przez jej usta przemknął delikatny uśmiech.
- Pora nie ma tu akurat żadnego znaczenia. Po prostu wszystko zaczyna się powoli sypać, a ja nie chcę, żebyś… - urwała, przygryzając wargę, i odwróciła od niego twarz. Dlaczego właśnie teraz robiła się taka gadatliwa?!
- Kochanie, cokolwiek się stało, razem sobie z tym poradzimy.
- Jak ci powiem to może już nie być żadnego „razem”… - szepnęła tylko. Ryu zastygł w bezruchu zdziwiony, a zaraz potem obrócił ją w swoich ramionach tak, aby na niego spojrzała.
- Wiesz, że cię kocham i nic tego nie zmieni. Nie zrezygnowałbym z nas z powodu jakiejś przeszkody, którą ktoś rzuca nam pod nogi. Jesteś dla mnie najważniejsza, chcę być z tobą na dobre i złe.
- Nawet jeśli nie jestem taka, jaką byś mnie pamiętał? Jeśli robiłam złe rzeczy?
- Wciąż jesteś moją Aymi. Reszta nie ma znaczenia.
Zaśmiała się cicho, choć bez wesołości. Na usta cisnęło jej się krótkie: „Właśnie, że nie jestem!”, ale nie mogła mu tego powiedzieć. Wtuliła się w niego mocno, poddając się tej chwili.
- Jestem inna, niż sądzisz.
- Mówiłem, to bez znaczenia. Jesteś moją kochaną Aymi…
- Akai – przerwała mu nagle i spojrzała głęboko w oczy, błagalnie wręcz. – Proszę, od dziś mów mi Akai.
Na jego twarzy odmalowywało się wyraźne zdziwienie, po chwili jednak uśmiechnął się i odgarnął jej kilka niesfornych kosmyków za ucho.
- Dobrze, jeśli tego właśnie chcesz. Od dziś będziesz moją Akai.
Złączyła jego usta z własnymi w przeciągłym, pełnym pasji i tęsknoty pocałunku, choć nie skończyło się na nim. Do rana pozostało sporo czasu, wrócili zatem do sypialni, by wspólnie go spożytkować…
Kolejne misje przebiegały bez problemów, zawsze wykonywali swoje zadania, eliminując cele, czy cokolwiek akurat było zlecone. Lubiła te misje, w których mogła się trochę wyżyć, zabawić, w których nie musiała się hamować. Szczególnie zapadła jej w pamięć seria misji, w której po kolei wybijała z ojcem mieszkańców poszczególnych planet, a nawet wymordowała kilku nędznych bożków, z czego ojciec wielce się cieszył. W prawdzie anihilacja Ziemi była trochę nostalgiczna, nie była to jednak jej Ziemia, a jakaś alternatywna linia czasu, w dodatku niedaleka przyszłość. Zadziwiające było, że czynny opór stawiał tam jeden wojownik będący w części saiyaninem. Wydawać się mogło, że ją zna, choć ciężko stwierdzić, czy przypadkiem to całe „nee-san” nie było błaganiem o litość. Litości nie miała, choć jej zdobycz została w którymś momencie przechwycona i tyle widziała rudzielca. Tak czy inaczej planeta została podbita, więc i jej obrońca prędzej czy później spotka się ze swoim losem~~
Tym razem śledzili jakiegoś kosmitę, by doprowadził ich do celu, który należało zlikwidować. I choć była to misja jak niemal każda inna, ona czuła się dziś inaczej. Bardziej… rozkojarzona, dziwnie przemęczona… Nie potrafiła tego nazwać, ale przez to omal nie spieprzyła. Gdyby nie Haricotto ubezpieczający tyły, cel by umknął i znów trzeba by go szukać.
- Jeśli nie czujesz się na siłach wykonać zadania, nie wykonuj go wcale – stwierdził sucho brunet, pakując truchło na platformę transportową. – Dziś nawaliłaś. Oby to się nie powtórzyło.
- Wybacz, Otou-sama… Dziś chyba nie do końca jestem sobą… - szepnęła z wyraźną skruchą w głosie.
- Jeśli coś ci dolega, idź do Towy i pozbądź się problemu. Na następną misję masz być w pełni sprawna, inaczej polecę bez ciebie.
- Hai, Otou-sama…
- Żartujesz sobie…
Stała przed Tową z wyraźnym szokiem odmalowującym się na twarzy. To, co przed chwilą usłyszała…
- W żadnym wypadku, Akai-san. Wszystkie wyniki wskazują na jednoznaczną diagnozę. Co do tego nie ma wątpliwości.
- Powtórz testy – zażądała ostro, co spotkało się z głośnym westchnieniem ze strony wiedźmy.
- Przetworzyłam badania dwa razy, każdy wynik jest taki sam. Czego byś nie robiła, nie zmienisz diagnozy.
Dziewczyna wciąż była w szoku, pomału jednak docierał do niej sens tego wszystkiego. I wszelkie konsekwencje.
- Jak długo… to potrwa..? – spytała cicho, dłoń podświadomie kierując na podbrzusze.
- Cóż… Przeciętny ludzki płód do pełnego wykształcenia potrzebuje dziewięciu miesięcy od chwili poczęcia do porodu, także…
- Nie mam tyle czasu! – warknęła rozeźlona, przerywając jej. Nie mogła czekać dziewięciu miesięcy. Co to, to nie. – Nie ma sposobu, żeby to… przyspieszyć? Zrobić cokolwiek? Nie mogę sobie pozwolić na dziewięć miesięcy… tego.
- Och, sama ciąża to dopiero początek – uśmiechnęła się diabelnie makaioshinka. – Ktoś będzie musiał wychować to dziecko, prawda?
Akai zgrzytnęła zębami. Wiedziała, że ta głupia wiedźma ma rację, ale w życiu by jej tego nie powiedziała. Poza tym… nie czuła, by nadawała się na matkę. Ryu z pewnością by się ucieszył, ale… Nie, on nie może się dowiedzieć. Nikt nie może się dowiedzieć.
- Przyspiesz to – nakazała. – Masz swoje sposoby, więc je wykorzystaj. Wyciągnij ze mnie to… coś…
Widziała wyraźnie, jak uśmiech na twarzy Towy poszerza się niebezpiecznie, w następnej chwili machnęła w stronę dziewczyny swoim kosturem. Ledwie kilka chwil później Akai miała na rękach płaczącego berbecia z czarnym ogonem. Dziecko miało ciemne włosy upstrzone kilkoma rudymi pasemkami i ciemne oczka, a poza tym zdecydowanie było…
- To chłopiec… - szepnęła wojowniczka z lekkim szokiem, a dźwięk jej głosu sprawił, że malec się uspokoił. – Ryujin…
Zrobiła to czysto podświadomie, ale nadała mu imię. Przez myśl przeszło jej, że ma władzę nad życiem i śmiercią tej maleńkiej istotki, że od niej będzie zależało, czy jej syn przeżyje. Gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że jeśli podejmie się macierzyństwa, będzie musiała zaopiekować się maluchem i zadbać o jego bezpieczeństwo. Ta myśl sprawiła, że na krótki moment nawet się uśmiechnęła. Mieć normalne życie i rodzinę, co?
- Więc? Co teraz zamierzasz, Akai-san? – głos Towy wyrwał ją z zamyślenia i momentalnie spoważniała. Wciąż patrzyła na chłopczyka, wewnątrz jednak już zdecydowała. – Jeśli chcesz, mogę wziąć go pod swoje skrzy-
- Nie. Zostaw mnie samą. Teraz.
Niebieskoskóra zdawała się być niezadowolona z tonu młodej matki, mimo wszystko nie widziała sensu w zbędnej dyskusji. Mruknęła coś tylko pod nosem i zaraz opuściła pomieszczenie, zostawiając Akai sam na sam z synkiem.
Płomiennowłosa przechadzała się chwilę z maluchem w ramionach, obserwując, jak próbuje wsadzić sobie któryś z jej palców do ust. Był rozkoszny, to musiała przyznać. Mimo wszystko był przeszkodą.
- Moja matka kiedyś oddała życie, by mnie ochronić przed śmiercią – szepnęła tylko, odkładając małego na płótno rozłożone na jednym z blatów. Ogoniasty momentalnie zaczął płakać, łaknąc ciepła matczynych rąk. – Ja nie będę poświęcać własnego.
Dłoń dziewczyny pokryła się energią ki. Po raz ostatni spojrzała na synka, uśmiechnęła się lekko. Płacz na moment ustał.
- Wybacz.
Ciach! Krótkie chlipnięcie urwało się w jednej sekundzie. Akai poczuła na twarzy ciepłą, nieco lepką ciecz, wciąż jednak pozostała dziwnie obojętna. Zawinęła malucha w czerwieniejące płótno i wraz z nim wyszła z laboratorium Towy. Opuściła budynek, kroki kierując gdzieś na ubocze, a gdy już znalazła się w odosobnieniu, ułożyła zawiniątko na trawie. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę pustym spojrzeniem, a potem skierowała dłoń w jego stronę. Fala energii zmiotła martwe i tak ciałko z powierzchni ziemi, nie pozostawiając nic poza wypalonym w trawie śladem. A potem najzwyczajniej w świecie obróciła się na pięcie i odeszła. Tak po prostu.
Z ostatniej misji wrócili bardzo późno, więc od razu udała się do swojej kwatery i padła na łóżko, zasypiając. Gdzieś po drodze śniło jej się, że ojciec wszedł na moment do jej pokoju, nie za bardzo jednak kojarzyła po co. Ocknęła się dopiero nad ranem, odnajdując przy łóżku dziwną notatkę. W prawdzie nie była podpisana, ale znała autora – ojciec. Treść zapisków sprawiła, że w Akai aż zawrzała krew, mimo wszystko szybko się opanowała. Ojciec przed odlotem wyznaczył jej jeszcze jedno zadanie i nie zamierzała go spieprzyć.
- Na tę misję polecisz sama – oznajmiła Towa, przekazując w ręce dziewczyny tablet z wizerunkiem celu. – Trzeba się go pozbyć, najlepiej cicho.
- Gdzie jest ojciec? Przyjmuję rozkazy tylko od niego – odparła sucho, jak to miała w zwyczaju.
- Akai-san, same z tobą problemy – kobieta przewróciła oczami, a następnie machnęła kosturem w powietrzu, tworząc coś na kształt małego wiszącego w powietrzu zwierciadła. W odbiciu widać było twarz saiyanina. – Haricotto-san, mój drogi, twoja córka ma obiekcje względem przydzielonej jej misji.
Oblicze bruneta obróciło się nieco, a widać było na nim niezadowolenie.
- Kwestionujesz moje polecenie, Akai? – spytał. Wiedziała, że ten Haricotto nie jest rzeczywisty, że jest imitacją stworzoną przez tę wiedźmę, by nią manipulować, musiała jednak grać swoją rolę.
- Nie, Otou-sama, prosiłam tylko o potwierdzenie z twoich ust, nic więcej – skłoniła z szacunkiem głowę, pozostając nadzwyczaj formalną. – Czy mogę jednak w ramach wynagrodzenia za ostatnią misję zabrać ze sobą towarzysza?
- Nie rozumiem.
- Rozmawialiśmy o tym na ostatniej misji, Otou-sama – przypomniała zwięźle. – Obiecałeś, że jeśli sprawnie wykonam zadanie, będę mogła wybrać wynagrodzenie. W ramach wynagrodzenia chcę zabrać Ryu ze sobą.
Kątem oka dostrzegła zawahanie na twarzy wiedźmy. Podobnie rzecz się miała z obliczem Haricotta w tafli, to jednak szybko wróciło do naturalnej u saiyanina mimiki.
- Niech zatem tak będzie, uznaję taką formę wynagrodzenia – odparł krótko. – A teraz wracam do własnej misji.
- Oczywiście, Otou-sama. Dziękuję za wyrozumiałość – odpowiedziała gładko, raz jeszcze skłaniając głowę, po chwili zaś wizerunek Haricotta zniknął.
- No, to bierz się do roboty. Przygotuj się do startu, czy co ty tam robisz przed wyruszeniem.
Towa machnęła ręką od niechcenia i zaraz skierowała się do wyjścia. Akai zacisnęła szczękę na ułamek sekundy. Jeszcze nie. Rozprawi się z parszywą wiedźmą później. Teraz musiała zabrać stąd Smoka i sama się ewakuować. Wkrótce odkryją, że nie jest aż taką idiotką, by nabrać się na holograficzną podobiznę ojca, ona będzie już jednak daleko stąd. Daleko od nich. Będzie jednak musiała odnaleźć ojca…
Miejsce startowe:
Południowa Galaktyka - Planeta Konats
- @BeerusNo.1 Beerus' Fanboy
- Liczba postów : 160
Re: I will rise... and rule the World
Nie Wrz 25, 2022 12:49 pm
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|