Go down
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Dom Honoberuto

Wto Lip 12, 2016 6:39 pm
Cztery wydzielone pomieszczenia w jednym z budynków mieszkalnych należące do trzech przedstawicieli rodu Harara: Supakudona, Embesa i Honoberutona. Lokal połączony był z barem prowadzonym przez Embesa, lecz mało kto przychodził tu aby się najeść bądź napić, z uwagi na dominację innego, dużo popularniejszego baru (z tego właśnie powodu właściciel zwinął interes).
Po wejściu do środka w oczy się rzuca biały kolor ścian, podłogi oraz kontuaru wraz z pozłacanymi elementami. Dawniej za kontuarem stało kilka lodówek wypełnionych wszelakimi alkoholami. Na ladzie stały tace z talerzami i miskami wypełnionymi jedzeniem. Zarówno napoje, jak i żarcie było tu całkiem niezłe, ale to nie uratowało interesu. Oprócz lady były tu także oczywiście postawione w nieładzie stoliki i krzesełka, które nieco nie pasowały do eleganckiego wystroju z uwagi na to, że w gruncie rzeczy były po prostu pospolitymi pniakami jakichś drzew o ciemnym, mocnym drewnie.
Tak przynajmniej to miejsce wyglądało do całkiem niedawna. Bar jednak został zamknięty i całe jego wyposażenie zostało sprzedane. W zamian zakupiono nieco sprzętu treningowego. Niezbyt dużo tego: Automat z gruchą mierzący siłę ciosu, bieżnia, ławeczka ze sztangą, gdzieś w kącie rzucone hantle. To wszystko przy jednej ze ścian, reszta pomieszczenia jest pusta. Na lewo od miejsca gdzie kiedyś znajdował się kontuar, a teraz bieżnia, znajduje się przejście na schody prowadzące na górę. Ową górą są pozostałe trzy pomieszczenia. Pierwsze to sypialnia. Urządzona prosto, szare ściany pozbawione ozdób, oliwkowa podłoga nie przykryta żadnym dywanem oraz trzy identyczne łóżka z szarą pościelą stojące obok siebie. Pierwsze na lewo łóżko należy do rzadko przesiadującego w domu Supakudona, następne jest własnością właściciela baru, a ostatnie  jest łóżkiem mordercy w kapeluszu. Kolejne pomieszczenie to łazienka. Pokryte białymi kafelkami ściany, błękitna podłoga, biała umywalka oraz szara wanna to wszystko co się tu znajduje. Ach, na dole jest jeszcze kuchnia połączona z dawnym barem, a obecną salą treningową króciutkim korytarzem zasłoniętym przez burą, starą zasłonę. Na kuchnię składają się białe ściany, zielona podłoga oraz szafki, sprzęty kuchenne, lodówka oraz metalowy stół, na którym przyrządzane są potrawy. To wszystko wystarcza trójce przedstawicieli rodu Harara do życia.


Ostatnio zmieniony przez Honoberuto dnia Wto Kwi 25, 2017 5:55 pm, w całości zmieniany 2 razy
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Sro Lip 13, 2016 9:46 am
O tej porze korytarz bazy wypełniony był żołnierzami różnych ras. Część z nich zmierzała właśnie do baru. Ale niestety nie do tego należącego do Embesa. Od długiego czasu oprócz właściciela jadał tu tylko jego brat. Właśnie kończył jeść zupę. Całkiem smaczną zupę. Ale teraz ta zupa miała nijaki smak. Embes planował zwinąć interes, więc przesiadywanie w barze nie będzie miało sensu. Nuda zeżre kapelusznika. Dlatego też gdy wsunął zawartość ostatniej łyżki, jego wątpliwości znikły. Koniec z wymigiwaniem się od służby i treningu pasożytując na organiźmie Wielkiej Rzeszy Kosmicznej. Armia pomoże mu wzrosnąć w siłę, taką miał przynajmniej nadzieję. Był jednak pewien problem. Jakim sposobem wstąpić do armii? Teraz nikogo nie obchodzi co teraz robi, ale czy nie uznają go za dezertera? I gdzie się zgłosić? Cóż, tutaj niczego nie zdziała, to było pewne. Uśmiechnął się pod nosem. Wstał od pniako-stolika i udał się do wyjścia. Embes nawet nie siedział za kontuarem, ponieważ był zajęty załatwianiem papierów dotyczących bliskiego zamknięcia lokalu, tak więc jego brat nie miał komu mówić "do widzenia". Zresztą i tak by tego nie powiedział. Byli braćmi, rozumieli się i bez tego. W końcu otworzył drzwi i wyszedł. To zamknięcie za sobą drzwi nakrapianiec zapamiętał na długo. Był to bowiem symbol przełomu zamykającego ten rozdział jego jaszczurzego życia. "Ale chce mi się zabijać" - pomyślał, po czym ruszył przez korytarz w wielki świat.

z/t
Koszary
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Wto Paź 04, 2016 6:53 pm
Zmęczony już trochę tym dniem, w którym armia powiększyła się o jednego żołnierza, w którym żywota dokonał ostatni Kanassianin, i w którym po raz pierwszy ujrzał transformację członka swej rasy, wszedł do środka. Oficjalnie to nadal była restauracja gotowa do przyjmowania gości, ale faktycznie nikogo tu nie było. Nawet właściciela, któremu pewnie żal było nieudanego interesu. Tak więc Kapelusznik mógł teraz pogrążyć się w jakże słodkiej i przyjemnej samotności. Usiadł na jednym z pieńków, i oparł się o kontuar. Może to się wydawać dziwne, ale było mu całkiem wygodnie w takiej pozycji. No cóż, zmęczony był, to i podłoga byłaby mu wygodna. Przymknął oczy rozkoszując się ciszą. Przypomniał sobie wszystko co go spotkało tego dnia. Wstąpienie do armii, wydanie sprzętu, mała krucjata, trening, spotkanie zakonspirowanego drugoformowca. W końcu przestał sobie przypominać cokolwiek i myśleć o czymkolwiek. Można chyba powiedzieć, że medytował. Spać nie zamierzał. Ale cisza go ululała do snu. Śpioszek cichutko sapał. Nic mu teraz nie mogło przeszkodzić.
Jirri
Jirri
Time Patrol
Liczba postów : 495

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Czw Paź 06, 2016 9:32 pm
Oto i Jirri postanowił odpocząć po ciężkim treningu. Był to trening owocny i na początku nawet zabawny, potem jednak zrobiło się nudno. Dlatego też teraz nasz bohater postanowił znaleźć sobie jakąś rozrywkę. Każda normalna osoba złapałaby się za jakąś książkę, obejrzała coś w telewizji lub spotkała się ze znajomymi. Ale Jirri nie jest "normalną osobą". Nie kręciły go książki, nie miał nigdy styczności z telewizją. Nie miał także żadnych przyjaciół, ani bliższych znajomych. Było to trochę smutne, ale Jirri z pewnością nie jest kimś, komu można by współczuć. Tym bardziej, że mimo wszystko jest w jakiś dziwny sposób "szczęśliwy", choć nikt "normalny" nie nazwałby tego sczęściem. Jirri bawił się kosztem innych. Robił wszystkim wredne, a czasem i niebezpieczne "psikusy". Bywa przy tym brutalny. Nikogo nie traktuje naprawdę uprzejmie, a szczególną przyjemność sprawia mu patrzenie, jak w skutek jego "psotek" płaczą "bachory". Uśmiechnął się pod nosem, gdy oczyma wyobraźni ujrzał dzieciaka, którego wytargał za język na sali treningowej. Obecnie przygotowywał coś innego. Równie paskudnego. Oto trzymał w swych rękach najbardziej cuchnącą breję, jaka istnieje. Każda osoba nią potraktowana wymiotuje znaczną część zawartości żołądka. Teraz czas znaleźć ofiarę. Zawsze korzystał z brei w jednej okolicy, teraz jednak obrał sobie inny cel. Dom rodu Harara. Przez miesiąc opracowywał plan działania. Teraz był wreszcie gotowy.
Oto i on. Dom Harara. Jirri przeanalizował cały swój plan, po czym wszedł do środka. Przekradał się barem, konkretniej - pod stołami. Specjalnie wybrał moment, w którym właściciel był zdezorientowany. Poruszał się tylko wtedy, gdy ten odwracał na chwilę wzrok. Już dotarł do drzwi, prowadzących do domu, gdy nagle zauważył, że... changeling pilnujący baru spał, a nie był rozkojarzony! O radości. Uśmiechnął się do siebie. Odsłonił wieko wiaderka... Po czym chlusnął całą zawartością "śmierdokubła" na owego changelinga.
- Osmrodowany! Hahaha!
Jaka będzie reakcja? Tego się dwoiemy... W NASTĘPNYM ODCINKU!
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Czw Paź 06, 2016 10:23 pm
I śnił Honoberuto. I śnił o morderstwach, o krwi cieknącej z ofiar, o cudzej śmierci. Właśnie przebijał pociskiem energetycznym klatkę piersiową księcia Freezera i patrzył jak ten pada na ziemię z ogłupiałym wyrazem twarzy. Uśmiechnął się, doskoczył do ciała dziedzica tronu i bawi się jego zwłokami. Właśnie wyrywał mu palca, gdy nagle poczuł jakiś smród. Smród ten zbudził go ze snu, a ciało następcy Colda znikło. Lecz było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Oto jego ciało pokrywała jakaś breja wydająca z siebie zapach tak okropny, że zbierało mu się na wymioty. Nie potrafił tego powstrzymać. Prędko powstał, głowa za kontuar i... Poszło! Zaraz potem prędko chwycił stojącą na barze butelkę wody, usta wypłukał, wypluł, napił się trochę, a potem spojrzał na swą pelerynę. Na szczęście nie była tak ubrudzona jak jego zbroja oraz ciało, tylko niektóre z dolnych jej fragmentów śmierdziały okropnie. I to wystarczyło mu do wpadnięcia w ogromny szał. Odwrócił się za siebie i spostrzegł rechoczącego już od kilku sekund changelinga. Był niski, skórę miał ciemną, wyraz twarzy wredny. Z początku kapelusznik zastanawiał się przez chwilę kto to jest, ale w końcu zrozumiał kim jest sprawca. Postrach bazy, psikusy robi w kilku miejscach jednocześnie, pomimo młodego wieku wielu już o nim słyszało. Oto stał przed nim niepowtarzalny Jirri the Kid we własnej osobie! Spoglądając na figlarza wściekłość w sercu ofiary tego chamskiego żartu wzrastała ogromnie. Irytujący śmiech konusa dolewał tylko oliwy do ognia. Nie minęła sekunda, a starszy jaszczur wnet pokazał, co sądzi o tym występku. Złapał szczyla prawą dłonią za gardło, uniósł go nieco do góry, lewe zaś ramię wyrzucił do przodu uderzając go w twarz w. Następnie zwolnił uścisk. Sapał, prychał i warczał niczym wściekłe dzikie zwierzę. Nie minęła sekunda, a ponownie go chwycił, tym razem za ramię. Ściskał go mocno. Mało brakowało, a poleciałaby mu piana z pyska. Wpatrywał się prosto w oczy młodocianego cwaniaczka. Zaraz potem zadał kolejny cios, tym razem wymierzony w pierś. To wszystko zdarzyło się bardzo szybko. To nieco go uspokoiło, choć nadal był mocno sfrustrowany.
-Znam cię. Zwą cię Jirri, prawda? Dostaniesz zaraz za swoje.
Owszem, znał go. Trudno było go nie znać. Może i pierwszy raz padł ofiarą jego figla, ale czarnoskóry grał mu na nerwach już od dłuższego czasu. W końcu nie jest łatwo być spokojnym gdy słyszy się o jakimś wybitnie chamskim dzieciaku. Szarpnął go za rękę do siebie i nadstawił kolano aby wbić mu je w brzuch. Po tym zderzeniu Jirri z pewnością zgiąłby się w pół, co umożliwiłoby solidne przywalenie w odsłonięty kark. Teraz całe spokojne wychowanie w ciepłej rodzinnej atmosferze nie miało znaczenia. Płomienny jaszczur działał pod wpływem nerwów. Nawiasem mówiąc, gdzieś z tyłu jego głowy zaczęła pojawiać się myśl "zabij go!". Ha! Gdyby to było takie proste! Przecież figlarz nie będzie cały czas stał i czekał na konanie. W końcu także był wojownikiem!
Jirri
Jirri
Time Patrol
Liczba postów : 495

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Pią Paź 07, 2016 8:59 pm
Wspaniała zabawa. Jirri spojrzał na swą ofiarę. Znowu zaczął się śmiać. Nie był to zwyczajny irytujący śmieszek. Z jednej strony był to chamski rechot, a z drugiej... śmiech autentycznie uradowanej osoby. Jirri był niezwykły. Można by rzec - niepowtarzalny. Okropny? Z pewnością nie był osobą dobrą, ale na pewno był lepszy od swej obecnej ofiary. Tak samo jak on, był zadufany w sobie, ale nie znajdował uciechy w samym zabijaniu. Bynajmniej nie tylko. Czy był więc lepszy? To już kwestia opinii. Według samego sibie - był najlepszą osobą jaką znał. A skoro nie zna bliżej nikogo, oprócz swego rodziciela, to chyba nie trzeba mówić o obiektywności tego "stwierdzenia". Jeszcze raz spojrzał na obryzganego changelinga. Był wyższy od niego. Dodatkowo kilka centymetrów dodawała mu czapka... kapelusz... to coś na głowie. Także nosił swego rodzaju pancerz, jednakże był on w innym kolorze. Nosił również wspaniałą pelerynę... O radości! Jirri rozweselony zmierzył ją wzrokiem. Na chwilę zrzedła mu mina. Czysta? To możliwe? Przecież nie mógł nie trafić takim strumieniem. Zaraz jednak zauważył wdzięczną plamę na dolnej części wspaniałej pelerynki. Ponownie zaczął się śmiać. Biedny changeling wychylił się tymczasem za kontuar i... Jirri wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem. Oparł się o ladę, a z jego oczu popłynęły łzy, spowodowane konwulsjami śmiechowymi. Nigdy nie znudzi mu się widok rzygajej ofiary. Ależ mu się to udało! Ależ był z siebie dumny! Nie dość, że teraz gość będzie musiał zbierać breję z siebie, to jeszcze zawartość swojego żołądka z podłogi. Changeling o białej skórze sięgnął po butelkę z wodą, ażeby przepłukać sobie usta. Tymczasem Jirri zajrzał do wiadra. Jeszcze trochę zostało...
- Upsik! - wylał resztę brei na kontuar. - Ktoś to będzie musiał posprzątać! HAHAHAHA!!!
Jego skrzekliwy głos mógł wręcz podrażnić uszy. Ponownie zaniósł się śmiechem. Złapał się za boki i odchylił głowę do tyłu... Nagle poczuł jak jego ofiara chwyta go za gardło. Wybałuszył oczy.
-Co ty... - nie dokończył. Uciszył go cios w twarz.
Zawył z bólu i wściekłości. To niemożliwe! Jak on mógł się tak szybko pozbierać po kuble śmierdzącej brei? Schwycił się za nos lewą ręką, prawą wsparł się o kontuar. Starał się pozbierać, ale wtedy changeling złapał go za rękę. Spojrzał na niego przerażony i... zarobił w brzuch. Skulił się, kaszląc, próbując złapać oddech. Po chwili dostał po raz kolejny, tym razem kolanem. Nie zdążył nic zrobić, po prostu nie był dość szybki. Jeszcze bardziej się skulił. Zaraz poczuł silne uderzenie w kark. Zatoczył się i upadł na podłogę. Wstał powoli klnąc pod nosem. Na domiar złego, kiedy wsparł się o kontuar, położył dłoń idealnie na plamie. Odrażające. Smród zaraz uderzył w niego z pełną mocą, dodatkowo wsparty bólem brzucha po ciosach... Już po chwili powstała kolejna plama, tym razem z wymiocin psotnika. Wsparł się o blat, kuląc się z bólu.
- Ty gnoju... Co jest z tobą? Gdzie poczucie humoru...
Nie obrócił się, udając, że wciąż nie może się ruszyć. Tymczasem chwycił za jedną z butelek. Obrócił się szybko i rzucił w przeciwnika. Zaraz rzucił się na niego, inicjując szarpaninę na podłodze. Długo to nie potrwa. W końcu ochłonie, albo się zmęczy. A Honoberuto?
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Pią Paź 07, 2016 10:31 pm
Wredny szczyl nasyfił jeszcze na kontuar. Ale Honoberuto nie martwił się tym zbytnio, bo już wiedział jaka kara spotka tego głupca. I chwilę później okazało się, że ta jego świadomość jest słuszna. Jego ciosy były skuteczne, już kilka chwil później konus upadł na podłogę. Zdołał jednak powstać. Klął i pewnie żałował że wybrał sobie za cel brata właściciela tego baru. Oparł się o kontuar kładąc dłoń na plamie, co poskutkowało odruchem wymiotnym. Widok kulącego się figlarza sprawiał kapelusznikowi dużo satysfakcji. Gdy ten zaczął gadać coś o poczuciu humoru, on fałszywie słodziutkim i jakże nasyconym chęcią szyderstwa głosem powiedział:
-Ależ ja mam dużo poczucia humoru, przecież bawią mnie twoje jęki!
Gdy skończył mówić, w ostatniej chwili ujrzał lecącą w jego stronę butelkę. W ostatniej chwili odchylił całe ciało w tył efektownie unikając szklanego przedmiotu, po czym wyprostował się. Zaraz potem Jirri rzucił się na niego i rozpoczęła się szarpanina na podłodze. To uderzenia, to kopniaki, to nawet ugryzienia... Mimo że po ruchach wroga nakrapianiec ocenił, że jest ciut silniejszy, nie chciał tego kontynuować. Dlatego też wyrwał się przeciwnikowi i wylądował metr dalej stając na jednym ze stołów. Zastanawiał się co powie Embes, gdy zobaczy co tu się dzieje. Może i restauracja była skazana na straty, ale to był przecież ich dom! Starszy jaszczur przetarł usta i mlasnął. Już miał rzucać się do dalszej walki i dać mu popalić, ale ostatecznie powstrzymał się. Wyszczerzył zęby, trzęsące się ręce schował za plecami, pod peleryną. Mogło się wydawać, iż się uspokoił, choć tak naprawdę cały czas miał chęć zabicia tego gnojka. No cóż, nie zawsze dostaje się to czego się chce. Śmiał się nieco upiornie, tak jakby właśnie obmyślił jakiś misterny plan. W rzeczywistości jednak robił dobrą minę do złej gry. Starał się jednak nie zdradzić. Prawdę mówiąc po prostu czekał na rozwój wydarzeń.
Jirri
Jirri
Time Patrol
Liczba postów : 495

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Sob Paź 08, 2016 10:14 pm
Walka rozgorzała na dobre. No dobra, nie przesadzajmy. Z pewnością nie była to walka na miarę prawdziwych, wielkich wojowników. Nie ma się jednak co dziwić. Jirri już teraz nie czuł się najlepiej. Ciosy jego przeciwnika były naprawdę bolesne, a wymioty również zrobiły swoje. Changeling był ostro wkurzony, możliwe nawet, że jeszcze bardziej niż jego ofiara. Bawił się tak świetnie. Psikus zapowiadał się tak genialnie... A jednak wszystko się spieprzyło. Nie dość, że dostał potężnym ciosem w brzuch, to jeszcze zwymiotował. Był wściekły na Honoberuto. Wściekły na siebie. Dał się mu tak podejść. Przecież to nie do przyjęcia! W jednej chwili złapał butelkę i rzucił w swego przeciwnika... On jednak uniknął ataku. Nie ma się co dziwić - Jirri był poturbowany i poruszał się wolniej niż normalnie. Niemniej jednak pogłębiło to jego furię. Rzucił się rozwścieczony na przeciwnika. Rozpoczęła się brutalna walka w parterze. Kopanie, uderzanie, drapanie. Parę razy nawet ugryzł przeciwnika w ogon. Oczywiście nie było to specjalnie skuteczne i wyglądało raczej na babską bójkę, niż na prawdziwą walkę. W miarę jak pojawiały się kolejne zadrapania, Jirri coraz bardziej się męczył, tracąc ochotę do walki. Nie było to fizyczne zmęczenie - był w stanie wytrzymać naprawdę dużo. Chodzi tu raczej o znużenie, spowodowane niewielką skutecznością. W pewnym momencie Honoberuto chyba też się znudził, bo odleciał na pobliski stół. Patrzał na niego, uśmiechając się szyderczo, co doprowadzało młodego changelinga do szału. Najpierw mu przywalił. Potem Jirri sam doprowadził się do wymiotów... Zaraz, zaraz...
- Ty gnoju! Zrobiłeś mi psikusa! - zakrzyknął rozwścieczony. - Jak śmiesz? Zrobiłeś psikusa... MNIE!!! TO MOJA DZIAŁKA DO CHOLERY!!! TO NIE FAIR!!!
Jak on śmiał, zabawiać się jego kosztem? To nie było śmieszne! Musiał mu się odgryźć. Bezpośrednia walka była nieefektywna. Trzeba inaczej. Tylko jak... Zaczął chodzić w kółko za kontuarem, prychając wściekle. W końcu wymyślił. Odwrócił się do regału z butelkami. Jednym ciosem rozwalił trzy półki i wzbił się w powietrze, zanim te roztrzaskały się na podłodze.
- Jak ci się to podoba, co? Jeszcze?
Nie pomogło mu to za bardzo. Rozglądał się dookoła szukając czegoś jeszcze. Wymyślił. Chwycił za najbliższe krzesło i rzucił prosto w źródło światła. Ciekawe, co zrobi jego przeciwnik?
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Nie Paź 09, 2016 6:44 pm
I zgodnie z jego oczekiwaniami - stało się. Coś się stało. A mianowicie - Jirriego jasny szlag trafił. Zaczął wrzeszczeć coś o psikusie. Szczerze mówiąc Hono po prostu chciał sprawiedliwości i własnego zadowolenia, sprawianie figlarzowi figla nawet nie przyszło mu na myśl. Nie zamierzał do tego się przyznawać, ale jeszcze bardziej nie chciał wyprowadzać go z błędu. Cóż, chyba i to można uznać za psikusa, więc po ostatecznym pomiarkowaniu tego wszystkiego - Jirri miał rację. Gorzej że tą swą rację postanowił zademonstrować. Z początku zaczął krążyć po lokalu prychając niczym dzikie zwierze złapane w łowieckie sieci. Kapelusznik nie spodziewał się nawet co też ten konus może wymyślić. A chwilę potem rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Oto niezrównoważony psychicznie changeling zniszczył regał! Zaraz potem rzucił krzesłem. Cóż za wariat! Nakrapianiec był w szoku. Emocje tak mu wypełniały głowę, że można było odnieść wrażenie iż powiększyła się ona dwukrotnie! Ręce mu drżały. Aby dać sobie choć trochę ulgi, wykrzyknął głośno:
-Psychol!
I nie zastanawiając się nad tym, czy mu czasem nie bliżej do psychopaty, skoczył w jego kierunku. Chciał powstrzymać czynienie nieuzasadnionej destrukcji. Starał się zajść go od tyłu, złapać go za dłonie, a kolanem przewrócić i przydusić do ziemi. Dzięki temu figlarz mógłby się trochę uspokoić, a on miałby czas żeby zastanowić się co z nim dalej zrobi.
Jirri
Jirri
Time Patrol
Liczba postów : 495

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Czw Paź 13, 2016 9:09 pm
Changelingi to dziwna rasa. Żaden z jej członków nie jest normalny. Nikomu nie brakuje cech popaprańca i psychopaty. Każdy jest na swój sposób szalony. Każdy tak naprawdę robi "psikusy". Ale do jasnej cholery, Jirri jest w tym najlepszy! Jedyna osoba, którą uznawał za lepszą, to Frieza! A tymczasem jakiś przeciętny ktoś zrobił psikusa jemu. JEMU!!! Jak on mógł na to pozwolić. Wściekłość go ogarniała. Stracił nad sobą panowanie i rozpoczął proces destrukcji. Nie był to żaden kreatywny psikus. To nie był w ogóle psikus. Czysta sprawiedliwość, którą zwyczajnie trzeba wymierzyć... Jak nie on, to kto? Zniszczył kilka półek, w wyniku czego butelki roztrzaskały się na podłodze. Jak przypuszczał, rozjuszyło to jego przeciwnika. No i bardzo dobrze! Zaraz złapał za krzesło i rzucił w źródło światła. Honoberuto nie zdążył zareagować i lampa oberwała potężnie. Światło zaczęło mrugać. Wyglądało to, jakby co sekundę ciemność rozświetlał piorun... Czy coś w tym rodzaju. A Honoberuto? Stwierdził, że Jirri da się zajść od tyłu. Ha! Niedoczekanie! Młody changeling zdążył zareagować, odwrócił się i złapał się ze swym przeciwnikiem za bary. Zaczął się siłować. Nie było to owocne. Właściwie ciężko tu mówić o siłowaniu - ot złapał go za bary. Minęło około minuty. Wulkan emocji wewnątrz psotnika... ochłonął. Jego oddech uspokoił się. Zwolnił uścisk i odszedł o kilka kroków, dysząc ciężko.
- Możesz być z siebie dumny! - w jego głosie wciąż słyszalne były wyrzuty. - Zrobiłeś psikusa prawdziwemu mistrzowi!
Może Jirri był nędznym gnojkiem, ale miał jako taki honor. Skinął głową przeciwnikowi okazując... Szacunek... Niezwykłe. Honoberuto musi być wyjątkowy! Jaka będzie reakcja? Nie obchodziło go to szczególnie. Przede wszystkim myślał teraz o jednym...
Może... Może zostaną partnerami?
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Czw Paź 13, 2016 10:27 pm
Niestety, po otrzymaniu ciosów Jirri stał się o wiele czujniejszy i próba uziemienia go skończyła się niepowodzeniem. Zamiast tego obaj wojowie zaczęli siłować. W ciągu minuty oboje zdążyli już nieco ochłonąć i zwolnili uściski. Ale gdyby powiedzieć, że Hono miał teraz ochotę na wybaczanie krzywd i zawieranie przyjaźni, to rzekłoby się tak wielkie kłamstwo, że pokuta za wypowiedzenie go trwałaby z dziesięć lat. W końcu bałagan nie zniknął, a peleryna się nie wyprała. A szkoda, bo możnaby było się rozejść starając się więcej nie spotykać. No, tak ten świat niestety nie działa. Figlarz zaczął go "chwalić". Słysząc to, a później widząc jak twórca psikusów kłania się mu, cicho zachichotał z rozbawienia. Gdyby sam znalazł się w podobnej sytuacji, pewnie prędzej naplułby mu pod nogi, zamiast się ukłonić. Uznając to za dobrą okazję do pokazania kto tu rządzi, podszedł bliżej sprawcy tego całego zamieszania. Pogładził go po głowie, niczym jakieś wytresowane zwierzę. Zaraz potem jednak przestał okazywać czułość i łaskę i trzasnął go w głowę, aż huk rozległ się po zdemolowanym pomieszczeniu. Nie było to na tyle mocne, aby wyrządzić jakąkolwiek krzywdę, ale zaboleć - pewnie zabolało. Zarechotał głośno, a następnie powiedział niewinnym, lecz jednocześnie niezwykle jadowitym głosem:
-Och, mistrzu, dziękuję ci za twą łaskę! Tyś zaprawdę jest wspaniały i zdolny!
A następnie cofnął się o kilka kroków w tył. Potem sprawnie przeskoczył ku wyjściu, ręce krzyżując na piersi i zagradzając przejście. Wprawne oko zauważyłoby lekki rozkrok.
-I któż teraz zajmie się tym całym burdelem, hę? Może ty, wielki mistrzu?
Następnie spojrzał na niego wilkiem dając mu znać, że nie ma nawet mowy o wymigiwaniu się od tego żądania. Sam nie miał ochoty tego robić. Pilnować go też nie chciał, ale zdawał sobie sprawę z tego, że będzie to konieczne.
Jirri
Jirri
Time Patrol
Liczba postów : 495

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Sob Paź 15, 2016 9:18 pm
No tak... Czego właściwie się spodziewał. Może i był mistrzem. Może i był niepowtarzalnym geniuszem psikusów. Ale jak widać był też idiotą i naiwniakiem! Jak on mógł w ogóle pomyśleć o partnerstwie! Jak mógł pomyśleć, że znalazł wreszcie jakiegoś kumpla! Jak mógł pomyśleć, że Honoberuto jest kimś więcej niż... Absolutnym idiotą! Jego gest ciężko w sumie nazwać ukłonem. Było to bardziej sztywne skinięcie głową. Tymczasem, jak widać, Honoberuto nie potrafił poprawnie zinterpretować nawet tak prostego gestu! Najpierw podszedł do Jirriego i... pogłaskał go po głowie. Z początku młody changeling nie miał pojęcia, jak się zachować. Nigdy jeszcze nie był w tak dziwacznej sytuacji. Zanim zdążył wykombinować coś odpowiedniego... Honoberuto zdzielił go w łeb. Złapał się za głowę, klnąc głośno i zastanawiając się, za co to było. Zaraz jego oponent począł szydzić z niego w nieprzystojny sposób. Jirri był coraz bardziej wkurzony. A Honoberuto zagrodził mu wyjście i... kazał sprzątać. No do cholery jasnej! Niedoczekanie jego! Nigdy!
- Dobrze! Bardzo chętnie.
Co do cholery?! Dlaczego to powiedział? Dlaczego tak przesłodzonym głosem? Dlaczego idzie właśnie po mop? Czemu zaczyna sprzątać? I CZEMU DO CHOLERY SIĘ TAK PRZYJAŹNIE I SZCZERZE UŚMIECHA?!
Najwyraźniej dostał w łeb mocniej niż myślał. Ciekawe, jaka będzie reakcja...
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Sob Paź 15, 2016 10:16 pm
Szydząc jawnie z konusa, widział jak ten klnie pod nosem i krew w nim wrzeć zaczynała, i to go satysfakcjonowało. W końcu zagrodził mu przejście nakazując mu posprzątanie całego tego syfu, którego narobił. Jirri oczywiście nie odmówił i zaraz zabrał się do sprzątania. Kapelusznikowi właściwie umknął fakt, iż figlarz może ze stresu, a może z innej przyczyny nie myślał nawet o okazywaniu jakiejkolwiek niechęci czy żalu do nadzorującego go w tym momencie sympatyka morderstw. Ów zaś spoglądał nań zadowolony że nie usłyszał żadnego marudzenia i jął bawić się jedną ze swych wstążeczek, cały czas pilnując bałaganiarza. Po kilku minutach zaczął rozmyślać o czymś zupełnie niezwiązanym z tą sytuacją, a mianowicie władzą. Wiele razy zdarzało mu się wyobrażać siebie jako przywódcę Demonów Mrozu. Lubił sobie pomarzyć. Och tak, rad by był mogąc obalić Colda i jego dziedziców, a następnie zasiąść na tronie. Właśnie w jego myślach pojawił się obraz Colda, Coolera, Freezera oraz Kurizy. Wszyscy leżeli na ziemi, bez życia, krew się z nich jeszcze sączyła. Oblizał się z przyjemności, a następnie powiedział do obciążonego brudną robotą hultaja:
-A, jak myślisz, mistrzuniu, co by było gdyby Cold i następcy tronu zostali zgładzeni? Kto mógłby objąć władzę?
Tak naprawdę nie obchodziło go jego zdanie, bo i tak uważał że dobrze by się sprawdził na tronie. Pytając o to, zaspokajał swą zwyczajną potrzebę kontaktu z inną osobą, choćby i taką która w wielkiej głupocie zdemolowała całkiem przyzwoity lokal. Spojrzał mu prosto w oczy i uniósł tajemniczo kąciki ust.
Jirri
Jirri
Time Patrol
Liczba postów : 495

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Pią Paź 21, 2016 10:47 pm
Nie miał pojęcia, co się z nim działo. Dlaczego pomaga sprzątać temu gnojowi? Dlaczego jest taki posłuszny? Dlaczego nie rzuci mu się do gardła i go nie zabije? Dlaczego, do cholery, tak się szczerzy?! Niby uśmiechał się prawie zawsze, ale nie w taki sposób. Z reguły uśmiechał się pod nosem, pogardliwie. Tym razem był to szeroki, szczery, przyjazny uśmiech. To zupełnie niepodobne do niego. Niepodobne do jakiegokolwiek przedstawiciela jego rasy! Gdyby Frieza-sama go teraz zobaczył... Co by sobie o nim pomyślał? Wolał o tym nawet nie myśleć. Zamiast tego skupił się na sprzątaniu. Dokładnie zmył z podłogi śmierdzącą breję, o tajemniczym składzie, a także zawartość żołądków jego i Honoberuto. Niewdzięczna ta robota zajęła mu niespodziewanie mało czasu. Zaraz zabrał się do sprzątania potłuczonych butelek i alkoholu... Matko... Właśnie dojrzał hańbę swego czynu... Tyle alkoholu... Zmarnowane. No trudno. Gdy już zabierał się do ścierania brei z kontuaru, Honoberuto zadał mu pytanie. Dziwne pytanie. Jirri niezwłocznie udzielił odpowiedzi, zgodnej z jego sumieniem.
- Eee... To nam nie grozi. Oni są wieczni! Frieza-sama będzie nam żyć wiecznie!
Przez chwilę się zastanawiał.
- Wiesz... eee... Honoberuto, mam rację? Raz widziałem, jak Frieza-sama robi psikusa. Tego dnia ja chciałem go nabrać. Wysadzić fotel w jego myśliwcu. Nagle on wszedł do środka i wystartował. Schowałem się skutecznie - nie zauważył mnie. Lecieliśmy przez jakieś pół godziny. W końcu się zatrzymaliśmy. Wychyliłem się i zobaczyłem coś... Niesamowitego. Frieza-sama rzucił olbrzymią kulę energii, która w kilka minut rozniosła planetę przed nami... A on się śmiał. Psikus wszechczasów! Od tego czasu chcę być taki, jak on.
Zakończył swą opowieść, ale na jego twarzy wciąż malowało się rozmarzenie.
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Sob Paź 22, 2016 4:12 pm
Jirri nadal uwijał się jak pszczółka, sprawnie sprzątał. Wyglądało na to, że za godzinę bałagan całkowicie zniknie, a pozostaną tylko straty. Honoberuto nie miał jednak zamiaru kazać psotnikowi pokryć jakichkolwiek kosztów. To by było zbędne, jemu wystarczało tylko to, że obciążył go robotą, której nie miał ochoty wykonywać. W sumie, Embesa także nie będzie już nic obchodzić, prawdopodobnie w ciągu najbliższych dni zajmie się czymś innym, być może wzorem brata zacznie pracować na rzecz armii. Gdy pytanie od kapelusznika zostało zadane, od razu nadeszła odpowiedź. Łobuz stwierdził, że "Frieza-sama" będzie żyć wiecznie. Zaraz potem nadeszło dziwaczne zwierzenie figlarza. O tym że planował zaatakować księcia, o tym że schował się i był świadkiem aktu zniszczenia, a także o jego marzeniach. Pewnie wielbiciel morderstw parsknąłby śmiechem i wyśmiał go szyderczo, gdyby nie fakt wyjawienia mu pewnych w gruncie rzeczy znaczących informacji. Nie mógł w tym momencie uwierzyć w głupotę swego "przyjaciela". Na jego twarzy gościła mina szydercza, nikczemna, jakby należąca do osoby która właśnie wydała rozkaz wymordowania sporej wielkości miasta nie oszczędzając kobiet i dzieci. Z taką też facjatą powiedział:
-Ach, to wspaniale że twoim idolem jest taki szlachetny i opanowany człowiek. Tylko jest jeden problem. Właśnie wyjawiłeś mi, że próbowałeś dokonać zamachu na członka rodziny królewskiej. Powiedzmy, że nie wierzę iż to miał być tylko psikus. Jestem przekonany, że chciałeś śmierci jaśnie szanownego księcia.
Ostatnie słowa wypowiedział tak słodko, że aż mogły one zemdlić. Zaczął powoli rozkładać swoje ręce i zbliżył się do niego tak, że dzieliło ich może półtora kroku.
-Jestem członkiem armii. Jednym z mych obowiązków jest strzeżenie naszego prawa, gdy ktoś je łamie. A sama próba zamachu na członka rodziny królewskiej do bardzo, bardzo poważne przestępstwo. Wręcz zdrada stanu. Grożą za to bardzo poważne konsekwencje.
Te słowa wypowiadał specjalnie przeciągając sylaby, a niby niewinny głos w tym momencie drażnił niczym skrobanie paznokciami po tablicy. Zaśmiał się cicho, a następnie powiedział:
-Wszystko co powiesz, może od teraz być użyte przeciwko tobie.
Soundtrack
Jego ręce były teraz szeroko rozłożone. Twarz wyrażała tryumf, a z ust dobywał się szyderczy chichot. Przez chwilę psotnik mógł poczuć dziwny, wręcz przerażający ziąb, który nie wiadomo skąd się wziął. Równie w tajemniczy sposób nagle zawiał wiatr zaczynając powiewać peleryną stróża prawa. Rozległ się cichy śmiech, brzmiący nieco jakby ryk wściekłej bestii. Oto w jednej sekundzie szczęśliwy posiadacz fikuśnej, ośmieszającej czapki oraz jaskrawej, pozerskiej peleryny zmienił się w osobę bezlitosną, o twardych zasadach. Po nieprzyjemnym chłodzie, nadeszło ogrzanie atmosfery. I to dosłownie. Robiło się gorąco, wręcz tak jakby wszędzie wokół panował niszczycielski żywioł ognia, siejący. Oto dom rodziny Harara, pełen ciepła i miłości niespotykanej nigdzie indziej na planecie zamienił się w saunę w której nikt nie chce być. Uczciwy żołnierz zbliżył się jeszcze o krok. Nadal rechotał krwiożerczo. Nie mówił już nic więcej. Nie było takiej potrzeby. W końcu skończył rozkładać ręce, zamiast tego skrzyżował je na piersi. Wyszczerzył zęby tak, jak zęby szczerzą polujące na swą ofiarę drapieżniki. I nagle wiatr przestał wiać, jakby chciał skupić się na obserwacji tego, co za chwilę nadejść. A co nadejdzie, jak się to dalej potoczy - tego nie można było być pewnym. Cóż teraz miał zrobić figlarz? Raczej mało prawdopodobne było, aby poddał się Honoberutonowi. Chociaż... może?
Jirri
Jirri
Time Patrol
Liczba postów : 495

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Sob Paź 22, 2016 10:14 pm
Honoberuto postanowił zagrać bardzo nieczysto. Jirri otworzył się przed nim, a on po chamsku zamierzał to wykorzystać, by go dojechać. Przekręcił historię, którą opowiedział mu Jirri, a następnie kazał się poddać. Przez cały czas uśmiechał się, cholerny gnój. Zaczął wiać wiatr (skąd do cholery?), a efekt potęgowała mrugająca wciąż zniszczona żarówka. Niejeden by się przeraził takiej istoty, szczerzącej zęby w ciemności. Ale nie Jirri. Nie changeling. Nie ktoś, kto żyje tyle, co on. Nie ktoś, kto ma tak bardzo zrytą psychikę. On był po prostu rozwścieczony. W jego wnętrzu gotowała się wściekłość, niczym wewnątrz wulkanu... Ale nie przestawał się uśmiechać. Honoberuto był coraz bliżej, a uśmiech psotnika był coraz szerszy. Odsłaniał wszystkie zęby. Nie był już taki serdeczny. Raczej chytry. W spojrzeniu jednak widoczna była złość. Nie furia, lecz kontrolowana wściekłość. Przede wszystkim jednak... pobłażanie. Honoberuto wreszcie skrzyżował ręce na piersi, a Jirri wreszcie przemówił, równie słodko, jak jego rozmówca.
- Po pierwsze, przyjacielu, także jestem żołnierzem. Moje zdanie jest równe twojemu. Po drugie, mój drogi, jest to sprawa sprzed wielu lat. Nic się wówczas nie wydarzyło. Żaden atak nie miał miejsca. Niczego nie ma w aktach. Po trzecie, kochany kolego, wszystko co powiedziałeś, mogę wykorzystać przeciw tobie. Prorokowanie śmierci rodziny królewskiej... To brzmi jak groźba zamachu!
Poklepał kolegę po policzku.
- A zatem, zamiast żywić urazę, zachowajmy się jak przykładni żołnierze i zróbmy coś na chwałę imperium. Zawsze jest jakaś misja... Choć najpierw może znajdziemy na salę treningową.
Po tych słowach minął Honoberuto i podszedł do drzwi. Odwrócił się.
- Chodźmy, Honoberuto-san. Nikt nie załatwi ważnych spraw planety za nas. To my jesteśmy żołnierzami, czyż nie?

OOC:

Proponuję misję. Nadal będziemy mogli prowadzić fabułę, a przy okazji coś twórczego wreszcie zrobimy. Tylko pierw byśmy może kiś trening zaliczyli.
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Nie Paź 23, 2016 6:37 pm
Straszliwa bestia w kapeluszu pastwiła się nad swą ofiarą, ale postawiony w trudnej sytuacji Jirri nie stracił zimnej krwi. Przeanalizował sytuację i znalazł z niej wyjście. No, Honoberutona to zaskoczyło. Aż w pierwszym momencie zrobił duże oczy i zakasłał. Ale zaraz potem uśmiechnął się przymykając oczy. No, musiał przyznać, teraz to figlarz wygrał. Jednak nie miał do czynienia z kompletnym idiotą.
-No, no...
Więc jednak nie był taki głupi. Prawda jednak była taka, że mimo wszystko wydawało mu się, że miałby większą szansę na powodzenie i uniknięcie jakiejkolwiek kary. W końcu to czarnoskóry wszystkim się naprzykrzał, nie on. No, ale nie było na to czasu, bo ze strony figlarza wyszła całkiem interesująca propozycja, a mianowicie: trening! Słysząc to, po prostu kiwnął głową na "tak". Psotnik go wyminął i ruszył do drzwi. Kapelusznik ruszył od razu za nim. Trening wydawał mu się dobrym pomysłem. No, i to była okazja do podejrzenia ruchów potencjalnego przeciwnika.

z/w
Sala treningowa

OOC: Może napisz posta tu z z/t, a potem pierwszy napisz w sali.
Jirri
Jirri
Time Patrol
Liczba postów : 495

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Pon Paź 24, 2016 8:52 pm
Cóż, wreszcie skończył się ów głupi konflikt. Przynajmniej na razie... Na ten moment postanowili odsunąć od siebie głupią sprzeczkę i... Jakoś się skumali. Niespodziewane, ale w sumie ciekawe rozwinięcie sytuacji. Jirri wysunął dwie propozycje: wspólną misję i wspólny trening. Oczywiście logiczne było, że kolejność powinna być odwrotna, dlatego też najpierw mieli udać się na salę treningową, ażeby trochę poćwiczyć przed jakimkolwiek zadaniem. Przy okazji mógł się trochę więcej dowiedzieć na temat siły jego "nowego przyjaciela". Z pewnością będzie to przydatne, jeśli kiedyś przyjdzie im się zmierzyć. Na razie wynik nie był do końca oczywisty. Jak będzie następnym razem? To się jeszcze zobaczy. Honoberuto odpowiedział na propozycję jedynie potwierdzającym kiwnięciem głowy. Jirri uśmiechnął się. Już nie szczerze i łagodnie, ale też nie pogardliwie. Była to bardziej satysfakcja i pewna doza skrywanej... radości? Trudno było mu się do tego przyznać przed samym sobą, ale cieszył się, że tym razem nie przyjdzie mu przebywać gdzieś samotnie. Przekroczył próg, zaczekał chwilę na "kompana" i skierował swe kroki ku sali treningowej.

z/t

Sala treningowa
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Sob Gru 24, 2016 3:08 pm
Honoberuto powoli, nieco leniwie kroczył po korytarzu bazy. Co jakiś czas wzdychał głośno, aż się za nim obracali z miną skrzywioną. On po prostu był zmęczony. Może niezbyt jeśli chodzi o doznania cielesne, ale psychicznie miał dość wrażeń, przynajmniej na najbliższe kilka godzin. W sumie był żołnierzem, więc nie mógł liczyć na jakieś długie wolne. No, pomarzyć zawsze można. W końcu stanął pod drzwiami do których chciał wejść. Były to drzwi do jego mieszkania. Otworzył drzwi i w jednej chwili zdębiał. Jego oczom ukazał się widok CAŁKOWICIE PUSTEGO białego pomieszczenia. Z początku zrobił krok w tył i przyjrzał się oznaczeniom widocznym z korytarza. Zawsze wiszące tu napisy "SEH Harara" i "Bar u Embesa" nadal były doskonale widoczne. Numer także się zgadzał. Nie było mowy o pomyłce. Upewniwszy się że nie dokonał omyłkowego włamania, wszedł w głąb swego mieszkania i rozejrzał się po białym pomieszczeniu. Gdzie kontuar? Gdzie stoliki, krzesełka, cała reszta wyposażenia baru? Odpowiedź była oczywście prosta i każdy głupi zorientowałby się o co tu chodzi. Ale kapelusznikowi należy wybaczyć, jeśli chodzi o myślenie to nieco się na ten dzień wyczerpał. Odpowiedź przyszła, gdy ze schodów zszedła dobrze znana mu osoba.
-O, Hono.
-Cześć.
Widok Embesa od razu mu przypomniał, że jego brat przecież planował zamknąć bar. Nieco zawstydzony tym, że z początku niemal zaczął panikować, zaczerwienił się lekko.
-Gdzie byłeś? Zapisałeś się w końcu do wojska? - zapytał go Embes.
-A, tak! Wiesz, w sumie to nawet dwie pierwsze misje za mną.
-No właśnie. Przez kilka dni w ogóle cię nie widywałem, gdzieś ty był?
-Ooo, no właśnie zaraz ci opowiem.

No i mu opowiedział. O tym jak się zapisał, jak odebrał sprzęt, jak zabił ostatniego Kanassianina, jak trenował, jak poznał Jirriego, jak udał się z nim na Imeckę, jak udawał jego ojca, jak ich uratowała jakaś dziwna paniusia, jak powrócili i jak Jirri go zagrał mu na nerwach... Nie obyło się bez przerywania, dopytywań, komentarzy i innych reakcji ze strony Embesa, no ale to naturalne przy każdym dłuższym opowiadaniu.
-... no i wtedy pomyślałem że pójdę do domu, no i tyle się działo.
-No, wziąłęś się za siebie, i to solidnie. To bardzo dobrze. A ja załatwiałem zamknięcie baru. Nieco mniej to było pasjonujące, nie ma o czym gadać, hehe.
-Ach, chyba o czymś zapomniałeś.
-A, no tak, na korytarzu. Później to zabiorę.
-Co teraz będziesz robić bez baru?
-Nie mam już ochoty na prowadzenie jakiegoś interesu. Też pójdę do wojska. Pewnie będę pilotem, jak tata. To się bardziej opłaca, jeśli się oczywiście to lubi.
-O, właśnie, tata kontaktował się z tobą?
-Tak. Na planetę powinien dotrzeć jutro.
-Yhm.

Zapadło na chwilę milczenie. Zaraz potem jednak Embes rozejrzał się po pustym pomieszczeniu i odezwał się znowu:
-Się tak zastanawiałem czy za kasę z baru nie kupić tu jakiegoś sprzętu do treningu. Worki, hantle, może jakieś automaty, rozumiesz. Byśmy mogli sobie trenować tutaj. Na siłce jest tłoczno i nieprzyjemnie, to byśmy mogli sobie tutaj trenować, w zaciszu. Miejsca chyba jest dość.
-Ta, też tak myślę.
-A właśnie, nie masz może ochoty żeby się trochę rozruszać?
-Może mam.
-To pokażę ci Whirlwind Blowa.
-Okej.

Embes stanął jakiś metr od środka pomieszczenia i polecił bratu stanąć naprzeciwko siebie. Ten zrobił to i wysłuchał jego instrukcji.
-Zaprzyj się nogami.
Widząc po nogach ucznia, że polecenie zostało wykonane, starszy z braci w jednej chwili bardzo się skupił. Stanął w rozkroku, wciągnął powietrze nosem i przez kilka sekund w ogóle się nie poruszał. A potem usta zgiął w dzióbek i wydał z siebie silny gwizd. Poza tym gwizdem z jego ust wydobyło się coś jakby promień, który uderzył w Honoberutona i przewrócił go, przez co kapelusznik upadł na ramię. Zaraz się podniósł, powiedział "ała" i spojrzał na sprawcę swego bólu.
-Gdybyś się nie zaparł, mógłbyś polecieć na ścianę. A to i tak była słabsza wersja tej techniki - wytłumaczył Embes.
-Działa trochę jak Kiai.
-Jeśli używa się tego na jednej osobie, to można powiedzieć że to jest całkowicie jak Kiai, tyle że silniejsze. Ale gdybym był otoczony, to nie tylko ty byś się przewrócił, a więc różnica by była. Ta technika polega na wytworzeniu trąby powietrznej, która odrzuci od nas przeciwników.
-Rozumiem.
-To dobrze. Myślę że mogłoby ci się to przydać.
-Pewnie tak.
-A więc nauczę cię tego. Ale zanim przejdziemy do właściwej lekcji... Potrafisz gwizdać?
-Jasne
- powiedział Hono i dał dowód krótkim gwizdem.
-O, wspaniale. Dla tych co tego nie potrafią, najwięcej problemów sprawia właśnie nauka gwizdania, właściwa technika to pół biedy. Pamiętam jak tata mnie uczył, usta bolały mnie okropnie. Tego jednak wymaga ta technika, tylko gwiżdżąc można wyzwolić jej pełny potencjał. No dobra, dość lania wody.
I lanie wody się skończyło. Zaczął się za to krótki wykład o tym, jak skumulować swą Ki w buzi. Nakrapianiec dokładnie wysłuchał instrukcji, a potem wedle jego zaleceń zebrał energię w jamie ustnej. Od razu gwizdnął pozwalając swej Ki odejść, lecz podmuchu nie było. Zaraz jednak otrzymał wyjaśnienie. Okazało się, że samo skumulowanie energii w ustach i gwizdnięcie będzie miało taki sam efekt jak zebranie energii we wnętrzu dłoni i wypuszczenie jej sekundę później, a więc tylko pozbycie się części swej mocy. Dowiedział się, że warto najpierw poćwiczyć wykonywanie Kiaia ustami. Tak więc zaczął to robić. Z początku dużo energii mu ubywało i ku jego niezadowoleniu Kiai był słaby, ale po kilkunastu minutach przyzwyczaił się i silne gwizdanie przynosiło taki sam efekt jak wywoływanie podmuchów ręką, a więc to mu się udało, z czego się cieszył. To jednak nadal nie był Whirlwind Blow. Nie pojawiały się kolorowe promienie, a podmuch nie miał skłonności do zakręcania i tworzenia trąby powietrznej. I tutaj otrzymał stosowne rady. Podmuch wytworzony pod pewnym kątem łatwiej będzie się wyginał i skręcał, a kolorowe promienie to efekt zużycia większej ilości siły, przez którą powietrze zaczyna się barwić na różne kolory. Zachęcony wyobrażeniem wrogów rozrzucanych po okolicy za pomocą gwizdu od razu zabrał się do doskonalenia techniki. Dzięki danym mu radom ten Kiai coraz bardziej przestawał być Kiaiem, a zmieniał się w Whirlwind Blowa. Gdy podmuch wykonywany w lewą stronę w ciągu sekundy uderzał w jego wstążeczki po prawej stronie, a więc obietnica tornada już się tworzyła. Zaś większe zaangażowanie jakby wytwarzało błyszczące na płomienny kolor małe promienie. Perfekcji jednak wciąż nie było. Nie zrażając się tym faktem Najgorętszy z Demonów Mrozu nadal ćwiczył próbując podmuch który narazie tylko go okrążał niejako wydłużyć i zwiększyć średnicę okręgu po którym ów podmuch się poruszał wraz ze wzrostem wysokości, na której się on znajdował. Dokładne kombinowanie i duże zaangażowanie dawało jeszcze więcej efektów specjalnych. Podczas gdy on ćwiczył i doskonalił technikę, Embes w międzyczasie przygotował mu jakiś pożywny koktajl, który miał mu dodać sił. Po paru minutach wyszedł z kuchni, podszedł do niego, podał mu szklankę i patrzył jak opróżnia ją w ciągu kilku sekund. Napój ten bowiem nie tylko praktycznie wzmacniał, lecz także smakował dość dobrze, bo zupełnie jak czekolada. A słodkości każdy przecież lubi. Zaraz Embes musiał wracać ze szklanką do zlewu żeby ją umyć, on zaś pełen nowych sił ponownie zabrał się za doprowadzanie swojego Whirlwind Blowa do perfekcji. To wytwarzanie podmuchów, upuszczanie i pochłanianie energii wymagało dużego skupienia, przez co nie mógł właściwie porównać tego co mógł robić teraz, do początku ćwiczeń. Poprosił więc nieobserwującego go już od pół godziny brata o kontrolę. Stanął naprzeciwko niego, i wciągnął powietrze nosem jednocześnie kumulując Ki w swojej buzi. Następnie zrobił dzióbek i gwizdnął głośno i piskliwie. Wraz z gwizdem pojawił się rzecz jasna podmuch. Był on podobny do tego stworzonego na początku przez Embesa. A podmuchowi towarzyszył niby-płomień który efektownie dodawał "pałera" tej całej technice. Jeśli zaś chodzi o siłę tego konkretnego ataku, to Embes, który się zaparł, o mało nie stracił równowagi. Jednakże był bardziej w tym doświadczony i mimo wszystko nie przewrócił się, choć w jednym ułamku sekundy kapelusznikowi wydawało się, że tak się stanie. Zaraz padła ocena.
-Siedem na dziesięć. Jeśli ci się chce, to popróbuj jeszcze trochę.
-E, może później. Wolałbym sobie trochę odpocząć
- odparł.
-A, jasne. To możesz się przespać, ja tu coś ugotuję. Co ty na smażone korzenie baobabów z planety B-612?
-Nie wiem co to, ale jeśli dobre to możesz przyrządzić.
-No to przyrządzę, a ty idź spać.
-Ta, to idę.

No i wedle zapowiedzi wszedł po schodach na górę i poszedł do sypialni, gdzie prędko zasnął. Nie spał długo, nie minęła nawet godzina. Czuł się jednak w pełni wypoczęty. Po przebudzeniu rozciągnął się i prędko zszedł na dół. Wszedł do kuchni, a na kuchennym stole już stały dwa talerze na których leżały jakieś czarne materie które można nazwać smażonymi korzeniami. Przy jednym z nich już siedział Embes zajadając się ze smakiem. Niewiele myśląc dołączył do niego. Już po pierwszym kęsie docenił talent kulinarny swego brata. Zaczęli rozmowę najpierw o człowieku który dostarcza im tych korzeni. Później rozmowa zeszła na politykę, następnie wspólnie zaczęli rozmyślać nad podbojami. A potem zastanawiali się, czy też nieco agresywna polityka zewnętrzna ich imperium nie pogrąży ich w jakiejś wojnie. Tak to sobie rozmawiali dwaj bracia. A na koniec Hono wyszedł z domu mając nadzieję na coś do roboty, może niekoniecznie od bazy. Oj, ale by sobie kogoś zabił...

z/t
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Wto Sty 03, 2017 7:06 pm
Lot z wielkim cielskiem tura to nie jest zbyt przyjemne doświadczenie. Szczególnie jeśli po ciele spływa ci jego ciepła krew mocząc twoje ubranie, a ten tur za życia bynajmniej nie był chudziną. Jednak Hono to dzielnie zniósł i bez narzekania (no, nie licząc paru ostrych przekleństw gdy byk już prawie mu spadał) dotarł do bazy. Prędko dostał się do środka i zaczął biec z obciążeniem po korytarzach bazy. Prędko pobiegł do pod drzwi swojego mieszkania i poprosił jakiegoś uprzejmego przechodnia aby mu pomógł z ich otworzeniem. Ten spełnił prośbę, a uradowany Hono zaraz wparował do środka. Oczywiście nie mógł tego zrobić normalnie, bo by się nie zmieścił, dlatego też uklęknął przed wejściem i najpierw wrzucił do środka ciało zwierzęcia, a potem samemu wszedł do środka. W chwili gdy pozbył się balastu, poczuł niesamowitą ulgę, bo przez tego byka ręce całkiem mu wysiadały. Teraz miał trudności nawet z podnoszeniem ich, nie miał sił żeby je utrzymać w górze. Mimo to uśmiechał się, bo ciągle był podekscytowany tym, że zabił takie wielkie bydlę. Słysząc huk wywołany uderzeniem wołowiny o ziemię, Embes wnet zbiegł ze schodów i złapał się za głowę widząc martwe zwierzę i ubrudzonego jego krwią Hona.
-Zabiłem byka, cóż to dla mnie byk! Jeśli możesz, to coś z nim zrób, a ja się pójdę umyć - powiedział do brata uśmiechając się szeroko, a następnie poszedł na górę zostawiając go samego z bykiem.
Prędko się rozebrał, wyprał ubrania, pozostawił je do wyschnięcia i się wykąpał w wannie. Potem znów się ubrał, opuścił łazienkę i zszedł ze schodów. Byk już został sprzątnięty z sali, podobnie jak plamy krwi. Embes pewnie siedział w kuchni, być może robił coś ze zwierzem. Heh, chyba jego prezencik będzie dobrym powitaniem dla taty... Teraz jednak musiał sobie gdzieś wypocząć. Może na tej odgrodzonej platformie? Krzyknął tylko do brata "Nara!" i zaraz wyszedł na korytarz.

z/t
Platforma
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Pon Sty 23, 2017 7:22 pm
Hono otworzył drzwi i wszedł do środka. Od razu usłyszał kroki swego brata, a zaraz potem ujrzał jego sylwetkę. Embes miał niezbyt zadowoloną minę, chyba był trochę na niego rozgniewany. Od razu odezwał się głosem pełnym wyrzutu:
-Gdzieś ty się podziewał? Tata zaraz będzie, a ty zamiast... Co to za zbroja?
Kapelusznik spojrzał na trzymaną przed sobą brudną zbroję i już miał odpowiedzieć, gdy ujrzał w progu znajomą postać, która śmiejąc się głośno powiedziała:
-Hej, chłopaki! Staruszek wrócił! Zmęczony, obolały, głodny... Przygarniecie?
Oblicze miał pełne wesołości. Założoną na sobie miał zbroję z namalowanym na niej symbolem gwiazdy oplatanej przez srebrnego węża. Było to logo dywizjonu w którym służył jako pilot. Poza tym nosił także pelerynę podobną do tej Honoberutona, z tą różnicą że barwa tej peleryny była śnieżnobiała.
-Cześć, tato! - wykrzyknęli synowie.
-No cześć, cześć... Embuś, interesik zwinięty? I bardzo dobrze, inne sobie znajdziesz zajęcie, i tak już chyba dość miałeś tego. A ty co, Honoś? Że do armii wstąpić chciałeś, mówiłeś, to się jednej zbroi nie dziwię. A druga? Ta z jednym naramiennikiem?
Honoś uśmiechnął się na te słowa i odpowiedział:
-To nie moja. To zbroja Sauzera. Kazał mi ją wyczyścić.
-O cholibka, takim szychom służysz, generałom wielkim? Zaraz mi powiesz że Coldowi poduszki na tronie poprawiasz! To mi się synalek udał, hej!

Jakie to było fantastyczne. Wesoły tatuś i kochający synowie, taka wspaniała rodzinka. I pomyśleć że w jakimś innym miejscu, a w tej samej bazie, jakiś ojciec płaczące dziecko do morderczego treningu przygotowywał. Tego mogliby wszyscy niemal mieszkańcy tej planety Hararom zazdrościć, oczywiście gdyby potrafili sobie w ogóle wyobrazić takie relacje w rodzinie.
-Teraz muszę trochę się zdrzemnąć. Rozumiecie, męczący dzień. Jak się obudzę to może sobie coś razem zjemy i poopowiadamy trochę, co? - zaproponował Supakudon.
-Jasne, tato, mamy nawet trochę steków z tura, Hono upolował! - poinformował Embes.
-O, takiego steka to bym sobie zjadł, dobry pomysł masz, synek! A ty Honoś, to chodź na chwilę do mnie.
A więc nakrapianiec podszedł do ojczulka i zaraz został poinstruowany na ucho, jak najlepiej umyć zbroję. Dostał też od niego do ręki jakąś małą buteleczkę. Potem zabrał się od razu do roboty.
TU ZACZYNA SIĘ CZYSZCZENIE---> Poszedł do łazienki i wziął ze sobą jakąś czystą szmatkę i szczotkę, a także otrzymaną buteleczkę. Na sam początek obejrzał dokładnie zbroję, aby wiedzieć do czego się zabrać. Na szczęście ani od zewnątrz ani od wewnątrz nie było żadnej skóry, futra czy kożucha który mógłby sprawić jakieś duże problemy. Poza tym naramiennik był tylko jeden, a więc była mniejsza powierzchnia do czyszczenia niż w przypadku najczęściej spotykanych zbroi. Na sam początek opukał pancerz, aby wytrząsnąć z niego część kurzu i brudu. Używał do tego brzegu wanny. Nie cackał się z tym zbytnio, w końcu to był naprawdę wytrzymały materiał który nie zarysuje się ani nie pogniecie od zwyczajnego pukania. Rzecz jasna nie walił z całej siły, wtedy nie tylko by mógł uszkodzić zbroję, ale też wannę! Gdy już "suche" zostało wytrząśnięte, musiał się zająć tym co pozostało. A pozostało dużo. Materiał z którego stworzono zbroję był wprawdzie wygodny i zapewniał dobrą ochronę, ale ceną za to była skłonność do plamienia się. Na sam początek opłukał zbroję letnią wodą. Następnie za pomocą szmatki zaczął przecierać zielone elementy. Nie robił tego byle jak, robił to dokładnie i bardzo się do tego przykładał. Każdy kawalątek przecierał po kilka razy, za każdym razem sprawdzając czy aby nie pozostało trochę brudu. Po dziesięciu minutach dwa małe zielone fragmenty na piersi błyszczały i świeciły, tak dobrze mu poszło! Teraz pozostały te dwa zielone, które obejmowały także plecy. Pracował równie uważnie i równie starannie. Z każdą chwilą jaszczur był coraz bardziej zadowolony ze swojej roboty, którą, sądząc po polepszającym się wraz z upływem czasu wyglądzie zbroi, wykonywał bardzo starannie. Czyszczenie zielonych elementów skończył po czterdziestu minutach, przy okazji wyczyścił też ten fragmencik z logiem sił Coolera, który był wykonany z podobnego materiału, a więc podobnych środków należało użyć do wyczyszczenia go. Teraz należało się zająć białymi elementami. Te miały nieco inną fakturę, bardziej sprzyjającą utrzymaniu plam. Tu już szmatka nie wystarczała. A więc trzeba było użyć szczotki. Stworzona była ona właśnie z myślą o zbrojach, a więc nie trzeba było się obawiać, że może ona w jakikolwiek sposób pogorszyć jej jakość. Przed użyciem porządnie szczotkę wypłukał, a potem zaczął dokładnie szorować. Ręka mu chodziła jak tłok w maszynie parowej. Do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu. Cóż, tu jednak nie było żadnej pary jako napędu, napędem była tu siła jego mięśni, a także - co było chyba w tym momencie ważniejsze - chęć treningu z dowódcą oddziału Coolera. Po jakiejś półgodzinie zewnętrzne białe elementy były wyczyszczone. Teraz pozostało wnętrze. Niby więcej tego tu było, ale czyszczenie tej strony poszło mu jakoś szybciej. Może dlatego że ramię szorujące chodziło mu teraz niemalże automatycznie, może dlatego że nie musiał uważać żeby nie wjechać na gładsze, zielone elementy (które mimo wszystko mógłby nieznacznie zarysować). W każdym razie białe elementy wewnątrz czyste były po dwudziestu minutach. W tym momencie Changeling zorientował się, że już mu ręka nie wyrabia, a pozostały jeszcze te przeklęte segmentowane, brązowe elementy na naramienniku oraz na plecach. One zawsze były najgorsze, szczególnie te przerwy między poszczególnymi segmentami. Ale od czego miał prezencik od ojca? Zrobił sobie kilkuminutową przerwę, a następnie wziął tą buteleczkę i spojrzał na etykietę. Sprowadzona była zapewne z jakiejś planety na którą jeszcze nie dotarł język ogólnokosmiczny, bo dziwaczne znaczki, które chyba były alfabetem, nic mu nie mówiły. Na szczęście była instrukcja obrazkowa, na której było widać butelkę, z której wypływały krople wpadające w jakąś szczelinę. Wszystko jasne. Odkręcił buteleczkę i wnet poczuł nieprzyjemny zapach. Na etykiecie był jeszcze obrazek, na którym owe szczeliny opłukiwane były bieżącą wodą, co zapewne miało zmyć ostry zapach. Wlał po kilka kropel do każdej szczeliny na plecach, a potem zaczął szorować mokrą szczotką. Tutaj już wcale się nie pieścił. Tak jak mu tatulo poradził, szorował te elemenciki szybko i mocno. Aż dłonie mu się zżyliły. Gdy już ten fragmencik na pleckach był wyczyszczony, z zadowoleniem stwierdził że gdyby tak czyścił zbroję regularnie, to po jakimś czasie by mu się bicepsik powiększył. Opłukał ten elemencik pod kranem, a następnie w podobny sposób wyczyścił naramiennik. Gdy już było to wszystko czyściutkie i ładniutkie, opłukał dokładnie zbroję w wannie. Gdy ją wyjął, była cała mokra. Dlatego też wyszedł z łazienki i powiesił zbroję na jakimś haku. Poczekał parędziesiąt minut, i zabrał pancerz z haka. Zdążył wyschnąć. Teraz można było odnieść go właścicielowi.

z/t
Bar
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Sro Lut 01, 2017 8:04 pm
Honoberuto prędko doleciał do bazy i skierował swe kroki do domu. W kuchni zastał ojca i brata zasiadających do steków. Przywitał się z nimi i od razu postanowił się pochwalić tym, czego go nauczył Sauzer.
-Hej, patrzcie!
Tutaj usztywnił rękę i utworzył demonstracyjnie energetyczny miecz. Efektowne płomienne ostrze wywołało na twarzach Supakudona oraz Embesa reakcję pełną podziwu.
-O, to ci dopiero! - powiedział Embes.
-I to za to wyczyszczenie zbroi? - spytał Supakudon.
-Za to i za zrobienie mu jedzenia. W sumie koleś dziwny trochę, ale nie taki zły.
-No, no... Już cię niemal widzę przetransformowanego... Ech, jeszcze niedawno żeś tu siedział i się obijał, a teraz nas obu przerastasz... No, synek, ale jakbym nie był pilotem to...! - z dumą w głosie odpowiedział na to jego tatulo.
Potem rozegrała się w kuchni ckliwa, może trochę mdława. Kochająca się rodzinka przy śmiechach i żartach zaczęła wesoło rozmawiać o swoich w gruncie rzeczy całkowicie zwyczajnych przeżyciach i doznaniach, następnie zaczęło się powtarzanie dobrze już znanych im wszystkich anegdotek rodzinnych oraz wspominanie starych, dobrych czasów, które w rzeczywistości nie różniły się od obecnych. Nikt tu nie miał nic do ukrycia. Nie licząc oczywiście Honoberutona, który wolał nie wtajemniczać swej rodziny w sprawy Patrolu Czasu. Był to drażliwy temat, o którym on sam nie miał ochoty nawet myśleć, dlatego też wolał pozostawić ojca i brata w kompletnej niewiedzy na ten temat. Poza tym, oczywiście ani słowem nie wspominał o tym, jaką ma ochotę na zabijanie. Może dlatego że obawiał się reakcji, a może dlatego że teraz było mu całkiem dobrze i o tym nawet nie myślał? W pewnym momencie rozmowa zeszła na inne tematy, mniej związane z ich rodziną. Najpierw kwestia słuszności sukcesji tronu po Chilledzie. Następnie polityka i stosunki imperium-reszta kosmosu, potem o tym jak prawdopodobny jest wybuch jakiejś wielkiej wojny, a ostatecznie o tym, co taka wojna znaczyłaby dla ich rodziny. Doszli do wniosku że Supakudon i Embes służyliby jako piloci, zaś Hono, którego zdolności, talent i chęci jeśli chodzi o tą dziedzinę były bliskie zeru, będzie musiał służyć jako zwyczajny wojak. I mniej więcej w tym momencie ich dyskusja się skończyła, bo Hono nagle wstał i powiedział, że musi trochę potrenować. Nikt właściwie się nie zdziwił. Supakudon powiedział, że musi załatwić parę ważnych spraw w bazie i pożegnał się z synami, a Embes zaproponował mu pomoc w treningu. Kapelusznik się zgodził i zaraz oboje udali się na prywatną salę treningową.
Tu zaczyna się trening----> Nadal nie było tu hantli, ciężarków, automatów, bieżni ani niczego podobnego. Ale to przecież w niczym nie przeszkadzało, jeśli oczywiście miało się dobry pomysł. Na sam początek nakrapianiec musiał się rozgrzać. Tutaj brat tylko się opierał o ścianę i patrzał jak wojownik robi najpierw przysiady, a później brzuszki i pompki. Jednak bierne patrzenie na jego wysiłki skończyło się po siedmiu minutach, bo wtedy Honoberuto uznał, że może już przejść do treningu właściwego. Uznał, że tym razem popracuje nad swą wytrzymałością na ból oraz obrażenia. Pierwszy etap treningu opierać się z jego strony wyłącznie na staniu na baczność i wpatrywaniu się w górę. Nic trudnego? Tak, tyle że Embes w tym czasie miał nieustannie walić go to po żebrach w równych odstępach czasu wynoszących pół sekundy. To po brzuchu, to po żebrach, to prosto w mostek. No, to już nieco inna sprawa. Z początku zdawało się młodszemu z changów, że ten starszy porządnie się zaniedbał w tym barze i już nie potrafi mocno walić, ale szybko okazało się, że się mylił. Słabe było tylko pierwsze dwadzieścia ciosów, ale potem uderzenia stawały się coraz silniejsze. Ból narastał i narastał, ale musiał być twardy. Przez pierwszą minutę powstrzymywał się nawet od syknięć, potem zaczął już dawać znaki, że go boli. Ale jego brat nie przestawał, w końcu na to się umawiał. W trzeciej minucie o mało co by nie walnął Embesa, tak mu się ból dawał we znaki. Piąta minuta to było dosłownie piekło. Zdawało mu się że atakujących jest coraz więcej i do tego walą o wiele szybciej, mimo że braciszek nadal był tylko jeden i pilnował równego tępa. W dokładnie trzysta czterdziestej sekundzie nie wytrzymał i runął w tył. Upadł na plecy, co tylko powiększyło ból. Jęknął przeraźliwie i leżąc na ziemi zaczął ciężko oddychać. Brachu już się obawiał że przesadził i spytał się, czy wszystko w porządku. Otrzymał odpowiedź twierdzącą więc już po chwili, gdy Hono powstał i ciupeńkę odpoczął, mógł znowu zacząć zadawać mu ból na jego własne życzenie. Tym razem było jeszcze bardziej hardkorowo. Honoś stanął naprzeciwko ściany, Embesik zaś tuż za nim. Złapał go za głowę i zaczął robić solidne "Łup, łup, łup!". Był to oczywiście dźwięk uderzania uczapkowanego łba o ścianę. Tak, sam tego chciał i zgodził się na to z pełną świadomością. Ta zabawa zaczynała się niewinnie, ot lekkie puknięcia czołem o ścianę. Ale potem zaczęło być niebezpiecznie. Zaczął się pojawiać ból, ciągle było słychać okrutnie bolesnie brzmiące "Aaach!", a po pomieszczeniu rozlegał się huk od uderzenia. Pewnie dawno by już krwawił, gdyby nie to że jego dobrze chroniąca czapka została zaciągnięta na czoło. Ale naprawdę nieprzyjemnie było, gdy nagle po nieco silniejszym uderzeniu nie odezwał się nawet syknięciem. Był przytomny, ale czy to na wskutek szoku, czy też powolnej utraty świadomości nie czuł już na tej głowie nic. Tylko jakby takie dziwaczne pulsowanie, które nie było ani bólem, ani też żadnym innym znanym mu uczuciem. Po postu jakby łeb mu się zwiększał i pomniejszał. Wnet powiedział o tym bratu. Wtedy już było wiadomo że nie ma miejsca na żarty i kapelusznik musi sobie zrobić przerwę. Położył się na chwilę na podłodze, dostał trochę wody do picia i tak odpoczywał przez jakiś czas. Potem znowu wstał i choć nadal coś mu tam dziwnie pulsowało, to był w stanie dalej kontynuować trening. Co prawda z dalszego walenia łbem zrezygnował, mogłoby się to skończyć bardzo źle. Zamiast tego poprosił Embesa o kolejne dla obu z nich nieprzyjemne doświadczenie: wykręcanie ręki młodszemu. No i to też zaczął jego braciszek robić. To też bolało jak cholera, na całe szczęście skończyło się po kilkunastu sekundach.
-Słuchaj, Hono... To nie trening, ja cię teraz dosłownie torturuję...
-Może tak... A może nie... Czuję że jakoś mi to pomoże. Nie wiem, szok czy coś. Nie martw się o mnie, jak będzie naprawdę źle to ci powiem.
Tutaj urwali krótką wymianę zdań. Brat Honona postanowił, że nie ma już sił psychicznych na to żeby patrzeć jak Hono cierpi. I miał do tego pełne prawo. A więc obolały i zmęczony wojownik postanowił już więcej się nie katować. Teraz tylko postanowił trochę pobiegać po sali, tak żeby sobie ulżyć. No i biegał z pięć minut i padł z wycieńczenia na ziemię. Tak go zamęczyły poprzednie części katorgi. Och, to nie było mądre, taki sobie trening wybierać. Coś chciał pomyśleć, ale nie miał siły, dlatego też powstał i ruszył powolnym krokiem do sypialni. Tam się wyśpi. Oj, przesadził... Ale może jednak coś mu to dało? Zahartował się? Rzucił się na łóżko i od razu zasnął zaznając nagłej ulgi.
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Czw Lut 02, 2017 10:58 pm
Honoberuto otworzył oczy. Wstał z łóżka i nagle poczuł ogromny ból głowy. Ech, co go podkusiło z tamtym treningiem? Przetarł oczy i ziewnął, jednocześnie łapiąc się za głowę. Czuł się beznadziejnie. Westchnął i wyszedł z pokoju, a następnie zszedł na dół. Embesa tu nie było, był za to jego tatuś, który powiedział cichym i poważnym głosem:
-Embesa nie ma, poszedł do baru. Mówił mi co tu się działo. Nic ci nie jest?
-Eeech, głowa mnie boli. Ale to nic takiego, naprawdę.
-Rozumiem. Więcej się tak nie bawcie, jasne? Nie chcę żeby się wam stała krzywda.
-Jasne, tato. Przepraszam...

I każdy poszedł w swoją stronę. Supakudon udał się do kuchni, Hono wyszedł zaś z mieszkania. Po co? Miał ochotę na opuszczenie bazy. Trochę przygnębiało go to otoczenie. Wszędzie kamery, wszystko toczyło się według sztywnych regulaminów, każdy miał w sobie coś z urzędasa. Nawet architektura bazy była dołująca, wszystko postawione na oszczędność i nawet najmniejsze ozdóbki musiały być choć trochę praktyczne. Miało się wrażenie że jest się tylko numerkiem, malutkim numerkiem pośród wielu innych numerków. I każdy numerek poruszał się po wyliczonych z laboratoryjną precyzją pomieszczeniach i przestrzegał przepisów które pewnie także ktoś wliczał w przeróżne algorytmy żeby mieć pewność, że wszystko będzie działać jak sprytnie zaprojektowana, dokładna do bólu machina. A guziczki na tej machinie wciskał Król Cold. Takiemu to dobrze! Gdy tylko kapelusznik pomyślał o swoim władcy, coś mu wpadło do głowy. Uśmiechnął się pod nosem i już wiedział, czym się zajmie na zewnątrz. Zanim jednak wyszedł, odebrał skauter z magazynu. A potem opuścił element tego misternego układu udając się na dzikie tereny Kanassy.

z/t
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Wto Mar 14, 2017 7:55 pm
I wrócił Honoberuto z kolejnego dnia w ciężkiej pracy żołnierza na służbie. Do domu? Tak możnaby na upartego powiedzieć, ale czy żołnierz ma dom? Mimo rodzinnego ciepła jaki panował w tych wydzielonych rodowi Harara pomieszczeniach, nie można tego nazwać domem. To była po prostu baza, mieszkanie. Należące do nich wedle jakiegoś świstka, nie zaś wedle więzi sentymentalnej. Tak to już było w kapitalistycznej żołnierce, burżuazji wszystko udało się sprowadzić do bezuczuciowej i pozbawionej emocji interesowności, wszystko w myśl finansów i biznesu. A w całym imperium brak idei przewodniej, jedynie praca dla Colda i jego rodzinki. Kiedyś nadejdzie ten dzień, gdy proletariusze się przebudzą i staną do walki świętej, a prawej. Wtem nadejdzie sprawiedliwość. Lecz czy i proletariat nie zajmie miejsca burżuazji przejmując jej cechy? Czy nie nadejdzie ponowna potrzeba rewolucji?
W każdym razie jeden z proletariuszy przekroczył próg domu w rękach trzymając Funkego. Wnet rzuciło mu się coś w oczy: Część pustego dotąd pomieszczenia zastąpiony został sprzętami treningowymi. Na ławeczce ze sztangą siedzieli sobie Embes i Supakudon. Chyba do tej chwili żywo o czymś rozmawiali. Widząc Honoberutona, byli wyraźnie zaskoczeni.
-Och! Czy ty... Och, hej! Druga forma! Jasny gwint! - wykrzyczał ze zdumienia Embes.
-Ha! Widzisz? Coś tak czułem że mu się uda, w końcu jestem jego ojcem! Przodownik! - wykrzyczał Supakudon z zadowoleniem. - Jakie to w ogóle uczucie?
Tu najmłodszy w tej trójce gadów zastanowił się chwilę. Postanowił odpowiedzieć jak na razie wymijająco, bo był zmęczony i nie miał ochoty na dłuższe rozmowy.
-Ciekawe.
I w tym momencie Funke nagle ziewnął i wyskoczył mu z ramion lądując na podłodze. Zaczął z zaciekawieniem obwąchiwać nogi Embesa i Supakudona. Ich miny były nie do opisania. Supakudon pytającym wzrokiem spojrzał na młodszego syna.
-Znalazłem go na misji. Wabi się Funke. Mogę go zatrzymać? Prooooszę...
-Ta, jasne... Funke... Hej mały - powiedział Supakudon głaszcząc zadowolonego psa po grzbiecie.
I w tym momencie pies został przy Embesie i Supakudonie, zaś Hono poszedł na górę. Najpierw się umył, potem wyprał brudną pelerynę i czapkę, a następnie poszedł spać. Kolejny dzień dobiegł końca, następny rozpocznie się treningiem.
avatar
Gość
Gość

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Sro Mar 15, 2017 7:30 pm
Honoberuto przebudził się i otworzył oczy. Pierwsze co ujrzał, to Funkego leżącego mu w nogach i cichutko sapiącego. Chyba już zdążył się zadomowić. Zaraz potem rozejrzał się na boki i ujrzał śpiących obok brata i ojca. Zachciał wstać, ale przypadkiem zbudził psa ruchem swych nóg. Szczeniak wstał i zeskoczył z łóżka. Hono prędko również opuścił swoje legowisko oczywiście biorąc przy tym do ręki leżącą obok na podłodze czapkę. Założył ją, następnie to samo zrobił z peleryną którą tej nocy się przykrywał, a potem ruszył ku wyjściu z sypialni. Oczywiście na palcach, żeby przypadkiem nie obudzić tych, którzy spali. Funczuś za nim. Oboje wkroczyli na schody prowadzące na dół. Gdy już się tam znaleźli, kapelusznik przeciągnął się i zapalił światło. Przydałoby się trochę poćwiczyć. Przecież nie mógł sobie pozwolić na spadek formy. A że przeszedł transformację, właściwie udowadniało to mu, że powinien nadal rosnąć w siłę. Jeśli był do zdobycia tego szczytu, zdobędzie i następne! Ale żeby je zdobyć, musi się wspiąć po stromym stoku góry samodoskonalenia.
Najpierw potrzebował rozgrzewki. Ledwo co się zbudził, więc myślenie mu nie wychodziło jeszcze za bardzo. Z tego powodu zdecydował się na banalną gimnastykę: Przeciąganie się, kilkuminutowy bieg w miejscu, 200 szybkich, ale dokładnych przysiadów i na koniec 150 pompek: 50 na obie ręce, 50 na lewą i 50 na prawą. Ani jedno z nich nie sprawiło mu najmniejszego problemu, pozostał nawet pewien niedosyt. Ale to wystarczyło żeby przebudzić dostatecznie jego organizm i przygotować na dalszy wysiłek. Pies wszystko z zaciekawieniem obserwował grzecznie siedząc pod ścianą. Teraz changeling mógł sprawdzić te nowe sprzęty. Wybrał hantle leżące w kącie. Wziął trzy: do podnoszenia obiema rękoma i ogonem. Zaczął je zwyczajnie podnosić i opuszczać by trenować mięśnie. Już po kilku minutach mu się to znudziło, nie męczyło go to ani trochę. Aby sobie urozmaicić to ćwiczenie, wszedł na bieżnię, włączył średni poziom trudności i truchtając jednocześnie podnosił ciężarki. Jeszcze przedwczoraj takie ćwiczenie wywołałoby u niego choćby umiarkowane zmęczenie, ale teraz? Co najwyżej tyle co po krótkim biegu (mierząc skalą przeciętnego śmiertelnika, rzecz jasna!). Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego nagle wszystko było takie banalne. Transformacja przecież nie służyła tylko do tego, żeby być silniejszym. Przystosowywała ciało do wysiłku i sprawiała, że dużo wolniej się męczyło. Postanowił, że nie będzie z siebie robił słabeusza. Włączył najwyższy poziom trudności i wznowił ćwiczenie. Zaszła jeszcze taka różnica, że teraz przy podnoszeniu hantli stale zmieniał położenie rąk i ogona. Machał nimi, czasem się schylał lub prostował aby wyeliminować monotonię. I dopiero tu czuł, że coś się z nim dzieje, że trenuje. Pół godziny sprawiło, że musiał złapać oddech. Zeszedł z bieżni, odłożył ciężarki i poleciał do kuchni po butelkę wody. Pociągnął parę łyków i odłożył ją na stół. Mięśnie mu pulsowały tak, jak pulsuje obolały palec przytrzaśnięty drzwiami. Podobny też rodzaj bólu w nich czuł. Przez chwilę nic nie robił oddychając płytko, ale zaraz kontynuował trening. Mięśnie ramion już go nie bolały aż tak bardzo, ale też całkiem nie ostygły. Trzeba było to jak najprędzej wykorzystać. Hyc! - na ławeczkę i dalej podnosić sztangę! Oczywiście założył największą ilość krążków, żeby od razu się wysilić. I to była dobra decyzja. Rzecz jasna nie było żadnego problemu w tym żeby na unieść całą sztangę, ale w końcu cały ciężar po jakimś czasie zaczął utrudniać mu zadanie, przez co po na koniec lały się po nim chyba tysiące litrów potu. Mimo bólu obiecywał sobie, że się nie podda. Piętnaście minut podnoszenia na leżąco mu wystarczało. Teraz wstał z ławeczki. Wziął kilka głębokich oddechów, a następnie postanowił wykonać kilka ćwiczeń ze sztangą bez ławeczki. Konkretniej mówiąc chodziło mu o podnoszenie jej naprzemiennie techniką rwania i podrzutu. Prędko się za to zabrał. Jęczał i stękał, ale nie przestawał. Gdyby tylko Funke nie spał, mógłby ujrzeć proporcjonalną muskulaturę i strasznie wyglądającą minę swego właściciela. Cholercia, z takimi mułami Honoś mógłby rwać laski i zgromadzić wokół siebie cały harem zapatrzonych w jego ciało kochanek. Ale po co mu kochanki? Wracając do treningu, w pewnym momencie zaczął przesadzać. Rwał i podrzucał bardziej agresywnie. Narażał się na kontuzję, od katastrofy dzieliło go niewiele. W dwudziestej trzeciej minucie od zmiany pozycji na stojącą uratował go upadek, przez który zdecydował się na przerwę. Stało się to podczas podrzucania. Jedna ręka mu się wyślizgnęła i puściła sztangę, która pociągnęła go do tyłu. Przewrócił się na tyłek. Sztanga potoczyła się w tył. Huk obudził śpiącego sobie w najlepsze szczeniaczka, który wstał i wnet podleciał do gada nie będąc do końca świadomym co tu się działo. Zaczął go lizać po twarzy, zaś on leżąc na podłodze oddychał ciężko próbując ochłonąć po wyciskaniu. Leżał dziesięć minut. Okazało się że nie jest aż tak niewygodnie na twardej powierzchni, ale wstać kiedyś musiał. Wsparł się rękoma i podniósł swoje cielsko kulturysty. Pogłaskał krótko psa i powolnym krokiem ruszył do butelki wody, aby się napić i dać sobie trochę ulgi. Z początku miało być to parę łyków. W rzeczywistości jednak gdy skończył pić, w butelce chlupotały już tylko ostatnie krople. Nie ma się co dziwić, był naprawdę spragniony. Odłożył więc butlę z tą resztką na stół i spojrzał na swego psa. Nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł. Może by tak wykorzystać go do treningów. Aby zrealizować swój pomysł potrzebował kilku sznurków. Znalazł je w jednej z kuchennych szafek. Mając w rękach sznurki podszedł do hantli, usiadł na podłodze siadem płaskim i zaczął coś robić. Zaciekawiony piesio zaczął się temu przyglądać, ale niewiele widział bo jego pan był odwrócony plecami. Nagle gadzina zaczęła się powoli podnosić i już można było podziwiać efekt jego pracy: Do każdej z nóg miał przywiązane po trzy hantle!
-Słuchaj, Funczunio – zaczął mówić. - Musisz mi pomóc. Wyobraź sobie że jestem złym gościem i musisz mnie powstrzymać przed, powiedzmy, zrabowaniem tego mieszkania. Gryź moje nogi!
Właśnie w taki sposób chciał wykorzystać nowego członka rodziny, który załapał o co chodzi i zaczął warczeć uroczo, szczekać i biec ku jego stopom, które w ostatniej chwili oderwały się od ziemi. Psina się nie poddawała i ponownie przypuściła atak, lecz te wredne nogi znów podskoczyły i wylądowały gdzie indziej! Przez kilka minut odbywała się tu prawdziwa, dramatyczna walka. W pewnym jednak momencie dobrze bawiący się Funke zebrał wszystkie siły i dopadł te straszne nogi z przywiązanymi do nich ciężarkami. Ugryzł właściciela w jeden z palców, a następnie odbiegł gdzieś daleko, przy okazji triumfalnie szczekając. Pokonany Honoberuto miał już dość. Odwiązał obciążenie z nóg. Odłożył hantle z powrotem w kąt, sznurki też gdzieś tam rzucił. Poszedł do kuchni aby ponownie napić się wody. Gdy przypomniał sobie, że przecież całą wypił, rzucił butelką o ziemię i wrócił na salę. Śmierdział potem, przydałoby mu się trochę wykąpać. Ale wcześniej podszedł do automatu z gruchą mierzącego siłę. Ile mu pokazało jak ostatnio ćwiczył na czymś takim? Chyba coś ponad 8000. Ciekawe ile teraz mu wyjdzie. Zrobił duży zamach, napiął mięśnie i z całej siły przywalił w cel, dla wzmocnienia ciosu obracając biodrami. Zerknął na odczyt i przeczytał na wyświetlaczu liczbę „79242”. Aż mu serce urosło, taki był dumny z siebie. Treningi się opłaciły. Ziewnął i poszedł na górę, żeby się wykąpać. Tymczasem Embes i Supakudon dopiero się obudzili.
Sponsored content

Dom Honoberuto Empty Re: Dom Honoberuto

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach